Z burzą w burzę, żeby unikąnąć burzy
Niedziela, 1 lipca 2012
· Komentarze(0)
Kategoria solo, takie sobie rowerowanie
... ale się bałam ...
Pojechałam na lajtową przejażdżkę z nielajtem w środku, żeby lajt poczuć i co? Burza poczęstowała mnie wszystkim co miała najlepsze. No może z wyjątkiem pioruna wycelowanego prosto we mnie. Zagrzmiała niewinnie z daleka. Potem niespodziewanie osaczyła mnie ze wszystkich stron. Zalała mnie ulewą, posiniaczyła gradem, grodziła drogę piorunami i sprowadziła moje serce do stanu, na określenie którego słowo "tchórzostwo" to zwykły eufemizm. Nie wiedziałam czy jak zając mam przycupnąć w polu kukurydzy, czy schować się w lesie, który wydawał się bardziej bezpieczny. Jednak jakieś resztki rozumu krzyczały: "Nie pod drzewem"!
Wybrałam opcję trzecią i prułam w ścianie deszczu drogę do domu. Jednak pioruny pokrzyżowały mi plany waląc w drogę prosto przede mną. Próbowałam pojechać w drugą stronę, bo tam były jakieś domy, ale burza i z drugiej mańki przyłożyła w moją drogę piorunem.
Chciałam usiąść i płakać, ale na mazgajenie się nie było czasu. Pojechałam na spotkanie "oko w oko". Poległam niestety kiedy bezczelne burzysko zaczęło bębnić mnie po kasku gradem wielkości lilipucich jajek. Na szczęście dotarłam do jakiegoś domostwa i tam przemoczona do szpiku, z cieknącym pampersem (nie wiem czy przez deszcz, czy ze strachu)przeczekałam u dobrych ludzi, aż przestanie grzmocić.
... a wydawało mi się, że się burzy nie boję.
Tymczasem moja Połówka, bez strachu i odrobiny deszczu, pedałowała sobie po lepszej stronie Narwi. Gdzie sprawiedliwość?
Pojechałam na lajtową przejażdżkę z nielajtem w środku, żeby lajt poczuć i co? Burza poczęstowała mnie wszystkim co miała najlepsze. No może z wyjątkiem pioruna wycelowanego prosto we mnie. Zagrzmiała niewinnie z daleka. Potem niespodziewanie osaczyła mnie ze wszystkich stron. Zalała mnie ulewą, posiniaczyła gradem, grodziła drogę piorunami i sprowadziła moje serce do stanu, na określenie którego słowo "tchórzostwo" to zwykły eufemizm. Nie wiedziałam czy jak zając mam przycupnąć w polu kukurydzy, czy schować się w lesie, który wydawał się bardziej bezpieczny. Jednak jakieś resztki rozumu krzyczały: "Nie pod drzewem"!
Wybrałam opcję trzecią i prułam w ścianie deszczu drogę do domu. Jednak pioruny pokrzyżowały mi plany waląc w drogę prosto przede mną. Próbowałam pojechać w drugą stronę, bo tam były jakieś domy, ale burza i z drugiej mańki przyłożyła w moją drogę piorunem.
Chciałam usiąść i płakać, ale na mazgajenie się nie było czasu. Pojechałam na spotkanie "oko w oko". Poległam niestety kiedy bezczelne burzysko zaczęło bębnić mnie po kasku gradem wielkości lilipucich jajek. Na szczęście dotarłam do jakiegoś domostwa i tam przemoczona do szpiku, z cieknącym pampersem (nie wiem czy przez deszcz, czy ze strachu)przeczekałam u dobrych ludzi, aż przestanie grzmocić.
... a wydawało mi się, że się burzy nie boję.
Tymczasem moja Połówka, bez strachu i odrobiny deszczu, pedałowała sobie po lepszej stronie Narwi. Gdzie sprawiedliwość?