Dziś z jojasem działo się coś dziwnego, dlatego postanawiam nie za bardzo przejmować się tym, czym dziś uraczył moje wrażliwe na krytykę uszy.
Jojas, ten, który przynajmniej dwa razy przybił mnie dziś antykomplementem (obawiam się, że co najmniej 10 aluzji nie zrozumiałam), zjawił się pod moim i panzera domem, po czym stwierdził, że nas nie ma i pojechał do Netki. Olawszy Netkę, która na nieszczęście zobaczyła go w oknie, stwierdził, że może jednak byliśmy w domu i wrócił do nas. Tymczasem Netka wskoczyła w kurtkę i zapociłaby się na śmierć w oczekiwaniu na resztę "grupy", gdyby nie pomysł, że może pojechać do nas.
Wszyscy więc ZNALEŹLI się u nas.
Jojas na "przeprosiny" znalazł coś w swoim magicznym kuferku. Te przeprosiny to były takie na "zaś" - jak to mawiała onegdaj moja babcia. Splugawił mnie potem. Uznał, że jestem krzywa, że egoistyczna, aspołeczna i będę do końca życia rzeźbić w substancji (o konsystencji od ciekłej do bardzo stałej), której każdy pozbywa się, bo musi, a jedynie koprofagi widzą w niej potencjał.
Także ten - jak to mówią elokwentni - fajna wycieczka była.

A ... i ja, i pazner znów wypiliśmy "pod jemiołami" - i uważam, że to nie rowery wpływają ..., tylko stare podania ludowe rację mają, że kto pod jemiołą, to ... :P