Wpisy archiwalne w kategorii

GjwsD

Dystans całkowity:491.92 km (w terenie 43.00 km; 8.74%)
Czas w ruchu:20:35
Średnia prędkość:23.90 km/h
Maksymalna prędkość:44.28 km/h
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:54.66 km i 2h 17m
Więcej statystyk

Przed ... Leonia ... po ... lody truskawkowe

Czwartek, 28 lipca 2011 · Komentarze(1)
Kategoria 1 plus, GjwsD, trening
Ne mam czasu na dłuższą jazdę, więc przy ławeczce podłączyłam się do GjwsD, która wyruszyła do Kruszewa. Kluczyliśmy tradycyjnymi drogami, którymi jechałam już nie raz, ale ciągle ich nie pamiętam. Może czas powrócić do gimnastyki mózgu, albo zainwestować w lecytynę?

Po jeździe ... pyszne lody, a przed ... Leonia wysłała list do Władka siedzącego przy PRL-owskim biurku, na którym niestety fajerwerki nie mogły wystrzelić, bo takie rzeczy, to tylko na filmach, w Erze (ale to już było) i po przyprawach :)

Napęczniała GjwsD

Wtorek, 26 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 1 plus, GjwsD, trening
Pogoda na rower po 18.00 była wyśmienita. Na zbiórkowej ławeczce pojawiło się około 20 osób. Nie widziałam jeszcze takiego wysypu kalafiorowych głów. Miło było jechać w takim tłumie i zasuwać przez jakiś czas prawie 40 km/h.

Przekonałam się, że w dużej grupie jazda 30 km/h nie sprawia żadnych trudności. Wydaje się nawet zbyt wolna (średnia wyszła słaba, bo wcześniej żołwiłam po mieście).

Podczas jazdy moja lost wypadła z łańcucha i musiałam gonić grupę. Przydałby się jej, remont, a na pewno wymiana pedałów. Jeden skrzypi jak bieda w kącie, ale i tak kocham staruszkę, i nawet gdybym kupiła (marzenie) jakąś wypasioną karbonem nówkę sztukę, to sentyment pozostanie. Nie ma to jak babcia, na której zaczęła się moja przygoda z szosą.

Z GjwsD do Łątczyna

Piątek, 15 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 1 plus, GjwsD, trening
W końcu trochę na rowerze. Ledwo zdążyłam na zbiórkę. Miałam pięć minut na wskoczenie w rowerowe wdzianko i dojechanie do spotkaniowej ławeczki. Oczywiście gdyby zbierający się przy ... łaskawie na mnie nie zaczekali, nie zdążyłabym.

Praktycznie jechałam cały czas na kole, ale mimo wampirowania cieszę się z dzisiejszego rowerowania. Byłam już na głodzie, a drugi, klujący się aktualnie nałóg, nie daje rady zastąpić roweru.

Brak halnego + piękne niebo + zachód + spokój + niezłe tempo + brak zadyszki + piwo na deser = zaspokojenie głodu:). Chcę tak jeszcze.

Słońce proszę, proszę bądź i całe serce włóż, żeby jazda z Tobą była na zabój, od wschodu do zachodu, a w nocy najlepsza, bo bez zbędników!

Z GjwsD w terenie ...

Środa, 13 lipca 2011 · Komentarze(3)
Mój Czarnuch w terenie zachowuje się nie najgorzej. Mimo dosyć cienkich opon jakoś udaje mi się pokonywać piachy. Dziś jestem dumna z przejechania dosyć długiego, piaszczystego kawałka drogi. Zawzięłam się i nie zsiadłam. Dałam radę - jak to mówi "wujcio" Octane.

Ale ... pod górki wyższe nieco - KATASTROFA! Rower kręci się w miejscu i staje dęba. Za duże i za cienkie koła, za mało agresywne opony! No cóż! Czarnuch to tylko cross, więc cudów nie będzie. Poza tym ja nie harpagan leśny, chociaż dziś całkiem nieźle sobie radziłam. Lubię jeździć po szyszkach, trawie, mchu i innych badylach, które wkręcają mi się w szprychy, a dziś wkręciły mi się prawie w oko. Gdybym szybciej jechała, byłoby cholernie nieciekawie. Jechałam jednak wolniej. Było ciekawie, chociaż trochę za wolno.

Szukaliśmy w lesie górek i zatrzymywaliśmy się chyba z 1500 razy.W sumie nie zmęczyłam się w ogóle, mimo ogólnego braku kondycji.

Jadąc ostatnio z Przemidorkiem czułam się jak ostatnia stara baba zapindalająca na mule ospałym jak stado leniwców. Dziś mułowatości nie czułam.

Wniosek:

- albo Przemidorek jest dla mnie za szybki;
- albo dziś jechałam ze starszymi od siebie :D;
- albo wypracowałam kondycję, nad którą nie pracowałam;
- albo niesamowicie dobrze jeżdżę w terenie i powinnam startować w zawodach, żeby nie zmarnować ogromnego talentu, którym obdarzyły mnie niebiosa :D

Osobiście wariant ostatni najbardziej mi odpowiada, bo jak na siebie z boku patrzę, to widzę taki talent i zarąbistą (żeby nie było, że zajebistą, bo to wyświechtane ustami tłumu),jedyną i niepowtarzalną babkę, która nie tylko zamulać umie, ale wie co w trawie piszczy i sama się za sobą ogląda z zachwytem :D ...

... no ... jakby tu nieskromnie zakończyć ten wpis?
... no tak zakończę, a co (proszę "czytać" w wersji femine)?:

... i nie tylko SIĘ :)Pomidorki jeszcze. Świeże, soczyste, czerwone, z odrobiną czosnku, duuuuuuuużą ilością cebuli, oliwek i koniecznie podane z "rzetelną powagą" :)

Anorektyczna GjwsD

Środa, 8 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria GjwsD, trening
Od poniedziałku GjwsD okrutnie odchudzona. Na zbiórkach praktycznie nie pojawiał się nikt ze "starych" bywalców. W związku z tym sama zaczynam być "starym" bywalcem. Nie wiem czy to dobrze, bo dziś ktoś mnie spytał, czy odbudowałam stracone kilogramy (że na Kaszebe niby), bo w talii wcięta jestem bardziej niż zazwyczaj? Szczerze, to straty kilogramów nie zauważyłam, a wręcz odwrotnie - tłuszcz w na brzuchu zaczyna dobrze się mieć, a w uda wpija mi się gumka od niedawno dobrych spodenek. No, ale w sumie na tym polega chyba anoreksja, że wszyscy widzą gnaty, a anorektyk brzuszek pyzaty i śmieszne to nie jest, oj nie jest.

Po dzisiejszej GjwsD dopadło mnie szekspirowskie oto pytanie: Tyć, albo nie tyć? I tak, dla niektórych anorektyczką zostanę (na marginesie: "NIECH SIĘ WALĄ NA RYJ!" - cytat z powiedzonek pewnej mamuśki znajomego).

A sama jazda: męcząca; nogi kołkowate, bo jednak zakwas jakiś po poniedziałkowym bieganiu wykwitł; dużo krowich placków, które trzeba było omijać slalomem i oczywiście wiatr nie tak wiał.

Poza tym SPOKO, ale jutro nie jadę z GjwsD :) Może pojadę ze sobą, ale o tem potem, bo dziś nie zrobiłam zakupu i cierpię ogromnie tęskniąc do wczorajszego smaku i orzeźwienia, i ..., ale ... zawsze to krok dalej od alkoholizmu.

Aniołka słuchałam kiedyś namiętnie. Teraz się przypomniał jakoś.

Z GjwsD bez GjwsD i wlnięty GPS

Wtorek, 7 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Po nocy dzień, a po burzy spokój, więc skorzystać z tej opcji postanowiłam. W mżawce jeszcze wyruszyłam na spotkaniową ławeczkę GjwsD nie spodziewając się zastać tam kogokolwiek. Nie myliłam się ławeczka olana była deszczem i nieobecnością grupy w kasko-kalafiorach.

Podtrzymałam dziś tradycję spotkań o 17.30 i wyruszyłam w stronę Dzbenina. Chwilę wahałam się czy jechać dobrze znaną drogą do Lipianki i wpaść do rodzinki na kawę, czy wyruszyć tam gdzie byłam z grupą, ale sama jeszcze nie byłam.

Opcja druga wygrała. Rewelacyjna świeżość towarzyszyła mi przez całą drogę i oczywiście świerszcze, skowronki, bociany, piękne niebo i cisza. No i oczywiście przedniej jakości asfalt. Znaczy jakość była przednia dopóki asfalt był. W pewnym momencie się urwał, a ja nie wiedziałam gdzie jestem. Nie wzięłam telefonu, żeby wezwać na pomoc jakiegoś Imć Oświeconego znajomością terenu.

Cóż było robić? Nacisnęłam pedały i dalej ścieżyną piaszczystą w las, który to kierunek wydawał się przybliżać mnie do obiadu i domowych pieleszy.
Jednak przybliżał mnie ciut naokoło, o czym poinformowała mnie Pani na Ukrainie wyłaniająca się z tegoż lasu. Zabrała mnie na przejażdżkę powrotną ku właściwej drodze. Prułyśmy 18km/h, a czas umilała rozmowa o przyjemnościach rowerowania.

Po drodze minęłam naszą OCT-ową zdobywczynię pucharów. Rozpromieniona i piękna, zapierniczająca rowerem z wyrazem rozkoszy - natchnęła mnie myślą, że WIELE JESZCZE PRZEDE MNĄ, pomimo, że wiele już za mną i nigdy nic nie wiadomo i git, że właśnie tak :)

Dziś na przykład wyjechałam na 30 km, a zrobiłam 67 i po co mi były te 30-to km plany?

Na dosyt dopełniam się szpinakiem i napojem procentowym. Fajnie, że po drugie wystarczy wyciągną rękę w sklepie, a po pierwsze nie fajnie, że trzeba zrobić samemu, ale ... jak to mówi Netka - NN.

I na koniec końców muszeę to sobie dodać, że okrutnie jestem zadowolona z działalności mojego 40 -letniego organizmu. Po wczorajszym rowero-dreptaniu i dzisiejszym naokołojeżdżeniu stwierdzam, że hoża babka ze mnie jest. Tylko rumieńców brakuje, ale te zawsze da się jakoś załatwić. Sposobów znam kilka;)

Do, po, pod, z i bez ... czyli dzienny zlepek

Poniedziałek, 6 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Do pracy pojechałam sobie przez Kamiankę. Zamierzałam przez Goworowo, ale jak zwykle ... czas + leń + ja = wiadomo co. Tak, że tak - jakby powiedział to znajomy ...myśli o porannej jeździe w chłodzie spłynęły z potem punktualnie w południe.

Umęczyłam się pedałowaniem pod wiatr. Miał być niby tylko 5 km/h, ale najwyraźniej gdzieś się spóźnił, bo zapierniczał w drugą stronę niż ja jechałam, że aż liście na drzewach wywracały się na lewą stronę.

Był jednak moment bardzo przyjemny, kiedy na chwilę powiał mi w tył. Pedałowanie nie kosztowało nic. W uszach IX Beethovena i tylko skrzydeł zabrakło, żeby odlecieć. Kiedyś nauczę się jeździć bez trzymania ... może wtedy polecę.

Po pracy na chwilę z GjwsD. Podciągnęli mnie do Lipianki, gdzie w rodzinnej (iście) atmosferze zjadłam obiadokolację. Miły powrót z wiatrem i na koniec dnia ... w końcu BIEGANIE. Ponoć udało mi się przebiec 7-8 km (jutro może sprawdzę rowerem) i nie zmęczyć za bardzo. Spociłam się jak nigdy na rowerze. Nogi bolą mnie jak nigdy na rowerze, ale chyba jeszcze spróbuję. Chociaż wstrzymam się do jutra z deklaracją. Ponoć mają mnie dopaść bóle. Uwidzimy - jak to mówi góralka Renia.

Kiedy urosną mi już skrzydła, to polatam może sobie tak, polatam, bo życie jest po to chyba, żeby było fajnie i pełnie i odlotowo, chociaż oczywiście odpowiedzialnie :)

Jak kot z pęcherzem na trasie po "lasie" :)

Czwartek, 2 czerwca 2011 · Komentarze(9)
Nosiło mnie dziś (i w sumie nie przeszło)i ta energia musiała mieć gdzieś ujście. Ulotniła się ze mnie na piachach i zasuwaniu z rowerem pod górki, na które nie potrafiłam wjechać. Miło było, ale szybko znudziło mi się kręcenie w kółko po tej samej trasie.

Udało mi się złapać chwilę z ciałem moim osobistym w trawie i wywinąć orła przez ramę - co też spuściło resztę tego co mnie nosiło. W konsekwencji do domu wróciłam (łyśmy) ślimaczym tempem i nie zdążyłam na BIEGANIE, które to sobie obiecałam sprawdzić, po tym gdy ktoś powiedział mi, że mam figurę biegacza, a jeszcze bardziej po tym jak w Hajnówce na półmaratonie wcinałam niedobre mięso z dzika, hasałam przy muzyce i piłam piwo za friko, za jednego półmaratończyka, który musiał uciekać do domowych obowiązków.

W konsekwencji czego - kiedyś sprawdzę, czy mam talent do biegania :, żeby potem w takich imprezach uczestniczyć na własne konto.

Byłam na KaszebeRundzie. Przejechałam 225 km i nic. Zero zabawy. Każdy kolarz w swoją stronę, jakby najważniejsze było jechanie, a nie OKOLICZNOŚCI.

W stronę słońca

Środa, 1 czerwca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria 1 plus, GjwsD
Stęskniłam się za wolnością. Od jakiegoś czasu jeżdżę i nie widzę. Naciskam pedały i jadę przed siebie, ale zmysły nie rejestrują tego co dzieje się wokoło. Jest wiosna, którą uwielbiam, a ja przejeżdżam obok niej obojętnie.

Dziś widziałam jak ciepłe promienie słońca delikatnie muskały dachy domów i odbijały się iskrami w lustrze rzeki. Po spotkaniu, które nigdy nie powinno mieć miejsca - ten widok wprowadził trochę światła do mojej bezwiosennej rzeczywistości.

Pierwszy czerwca - zaczynam wychodzić z doliny w długich cieniach. Zobaczymy gdzie koła poniosą.