Budzik nastawiony na drugą w nocy zadzwonił bez miłosierdzia. Ubrania rowerowe ułożone "w kostkę" czekały na otulenie ciał drzemiących jeszcze w ciepłej pościeli. Rowery przygotowane do nocnej jazdy (obładowane oświetleniem jak choinki) miały niedługo wedrzeć się w ciemność, by potem powitać świt na około 100-u km trasie.
Ponieważ ciała w nocnym rozkładzie działają bardzo wolno, dwóch śmiałków dosiadło swych dwukółek dopiero o 3.05, by stawić czoła zwierzom, chłodom, dziurom w asfalcie i głupocie, która jak wariatka szczerzyła zęby kiedy normalni ludzie spali jeszcze w swych ciepłych pieleszach.
Koła suną po mrocznym asfalcie. Wiatr przeszywa do kości. Mgły igrają nad polami. Psy czepiają się pedałów. Słońce leniwie wstaje pod horyzontem. W głowie roją się wizje o stadzie wilków wypadających z lasu, żeby rozszarpać na strzępy nocnych śmiałków. Wzrok wytęża się, żeby nie zobaczyć czyhających w ciemnościach wilkołackich ślepi ...
... i po dwudziestu km nagle, bez ostrzeżenia, jak jasny grom z nieba, wyrasta przy drodze świetlisty ŻYWIEC. Cholera! Znaczy jesteśmy 5 km od domu. A gdzie nocna setka? Gdzie romantyzm przełamania niemocy jednostki i wzbicia się nad poziomy snu?
Cholera po raz drugi! Panzere zdradził! Zamiast kierować się na ścieżki przygody, poczuł zew łóżka i wybrał drogę na Ostrołękę.
Do Ostrowi - duszno, wolno, męcząco i striptizowo (zrzucałam z siebie po kolei: kask, bidon, rękawiczki, rower, okulary).
Sentymentów brak.
Droga powrotna baaaardzo przyjemna. Jojas narzucił fajne tempo. Żar z nieba przestał się lać. Wieczór włączył chłód. W domu czekała wczorajsza ryba, Pancerniak i piwo.
Wściekam się notorycznie na kierowców bez wyobraźni. Wyjeżdżają na drogę, zajeżdżają, przyciskają do krawężnika. Nienawidzę tego. Nie umiem być w takich chwilach kulturalna. Najchętniej walnęłabym kamieniem prosto w zęby takiego bezmózga, żeby poczuł własną krew i pozbierał z asfaltu szczękę opadającą ze zdziwienia.
Nie zawsze jazda rozładowuje. Ostatnio wracam podminowana. Kilka dni temu blonddebillo stanęła mi w poprzek drogi i liczyła chyba, że rozwinę skrzydła. Tego samego dnia farbowana święta krowa wpakowała mi się z dzieckiem na rękach pod koła. Gdybym nie zahamowała, leżelibyśmy wszyscy na asfalcie. Dziś jakaś raszpla wcisnęła się pomiędzy mnie, a wysepkę, spychając mnie do krawężnika. Musiałam hamować, żeby nie zaliczyć gleby. Nie będę wypominała już o kierowcach przejeżdżających kilka cm ode mnie.
Zaczynam bać się wyjeżdżać z domu. Może to trauma po burzy, a może ZNPM.
Zgłaszam postulat zutylizowania farbowanych, płaskokorych, tipsowatych, rozbimbanych dekoltami ślepych dziuń, które nie wiedzą, co to przejście dla pieszych.
Każdy sobie rzepkę skrobie. Babcia w prawo, dziadek w lewo, a kicia na to kicha.
... przez Dzbenin, Kamiankę, Lipiankę do skrzyżowania i z powrotem - całkiem lekko tego dnia mi się jechało. Mogłam więcej i szybciej, albo tylko tak mi się zdawało.
... spokojnie, mocno postojowo, nie wystrzałowo, ale dosyć przyjemnie, po okołoRóżańskich góreczkach, z popasem w Gozanie ... i trochę nerwowym powrotem.
Ludzie stoją jak kłady. Gęby zawarte na spustów pięćdziesiąt. Uśmiech na twarzy nie igra, bo zmąciłby kamienny image. Brutus ryj wyciąga i ogonem macha, a w kieszenie zdradę śmierdzącą słodko ściska.
Burza wisi w powietrzu i rychtuje jasny grom na zblazowane TowarzystwoWzajemnejOpluwacji. Tylko ćwir młody, niczego nieświadomy, cieszy się fruwaniem z galaka na galak i zjada ptasie mleczko, bo nie boi się strucia ... &feature=BFa&list=PL11412FE53511D86B ... a wszystko zakropione pyszną, imbirową gorzałą,żeby w kotle nie wrzało i jakoś się spać dało.
Rekreacyjna przejażdżka staje się w pewnym momencie udręką, kiedy droga naszpikowana jest psami "pilnującymi" domostw, z którego to pilnowania wynika obszczekiwanie mnie i gonitwa za nogą moją osobistą. No nie lubię tego! Jestem wobec tego bezsilna, a cholernie nie lubię bezsilności.
"A ja jestem proszę pana na zakręcie
Choć gdybym chciała bym się urządziła
Już widzę pieska bieska stół
Wystarczy żebym była mila" - A. Osiecka
No i się urządziłam ;) - I.P.-R.