Marsz żałobny na pożegnanie byłej kondycji (bo jaka była, taka była, ale była lepsza niż obecna, której nie ma) byłby na miejscu. Doceniłam w niedzielę ubiegłą zimę i zapał jaki wówczas miałam do rowerowania.
Jeśli wtedy nazywałam siebie babcią, to dziś powinnam nazywać się pra-babutem.
Niedzielne przedpołudnie na rowerze pokazało, że lepszym sprzętem pod siedzenie byłby dla mnie fotel bujany. Można się bujnąć kiedy się chce, siły za dużo do tego nie potrzeba i przyjemność niemała.
A rower? Żeby się bujnął, to ja musiałabym się nieźle rozbujać, a nie mogłam tego uczynić, bo już pierwsza napotkana górka (jeździłam po lesie)zsadziła mnie z mojego Czarnucha. Potem było już tylko gorzej: wywrotka na dziurze, po której miałam zamiar przejechać ufna w swą "dobrą technikę jazdy"; upadek na śliskich gałęziach, bo nadal myślałam, że dam radę i decyzja, że zostaję, bo nie mam siły takim tempem jechać dalej (jechałam z facetami, ale prędkość nie była zawrotna).
No i jeszcze wiatr! W obie strony w przód wiał! Tętno 175-185 nie wskazywało, że jestem na lajtowej wycieczcie, a prawie przed samym domem nogi zbuntowały się i nie chciały pedałować.
Nie wiedziałam, że tak szybko można stać się totalnym kapciem. Nie wiedziałam, że jeden fakt zaistniały w życiu tak bardzo może zmienić inny fakt ... ale się dowiedziałam.
"A ja jestem proszę pana na zakręcie
Choć gdybym chciała bym się urządziła
Już widzę pieska bieska stół
Wystarczy żebym była mila" - A. Osiecka
No i się urządziłam ;) - I.P.-R.