Ciężko się przyznać, że nawet te 13 km (podzielone na dwie strony - do pracy i z) było ciężko pokonać. Chciałam nawet skrócić trasę, bo czułam dosyć mocno, że mam nogi, płuca i oponkę na brzuchu.
Mam co chciałam, ale nie zdawałam sobie sprawy, że niecały miesiąc niejeżdżenia, leniuchowania i zakrapiania m.in. miodową Łomżą - poczyni takie spustoszenie w kondycji.
Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło. Brak kondycji,bo nie jeżdżę - rozumiem. Górki podczas zdechłej kondycji wyrastające w niebotyczne szczyty - rozumiem. Umieranie z pełnym żołądkiem - rozumiem. Spowalnianie całej grupy - trochę mniej rozumiem, ale wybaczam.
NO, ALE ŻEBY BECZEĆ POD GÓRKĘ JAK OSTATNIA BABA -TEGO ZROZUMIEĆ NIE MOGĘ!!!
Właściwie to nie beczałam, ale łzy płynęły ciurkiem. Myślałam, że twardsza jestem. Zawieje, zamiecie i mrozy przeżyłam i nie wymiękłam ze skorupy, a tu znienacka takie nic dobrało mi się do tyłka.
Oponkę wyhodowałam, jak sobie obiecałam, a z nią osobistego rowerowego mięczaka. No, ale zima idzie, więc sezon niedługo się zacznie. Mam nadzieję, że z jego początkiem nie skończę się po raz drugi.
"A ja jestem proszę pana na zakręcie
Choć gdybym chciała bym się urządziła
Już widzę pieska bieska stół
Wystarczy żebym była mila" - A. Osiecka
No i się urządziłam ;) - I.P.-R.