Wpisy archiwalne w kategorii

powyżej 100 km

Dystans całkowity:1776.04 km (w terenie 6.00 km; 0.34%)
Czas w ruchu:73:33
Średnia prędkość:24.15 km/h
Maksymalna prędkość:57.40 km/h
Suma podjazdów:845 m
Maks. tętno średnie:115 (57 %)
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:118.40 km i 4h 54m
Więcej statystyk

Obiad był za słony :P

Piątek, 17 maja 2013 · Komentarze(2)
Ostrołęka - Grodzisk - Czerwin - Goworowo - Dzbądzek - Różan - Czerwonka - Maków - i z powrotem :)

Pomysł, żeby zrobić ponad setkę - był mój. Panzer był sceptyczny, niechętny i raczej na nie, ale się zgodził :)

Jechaliśmy sobie, jechaliśmy, jechaliśmy ... a Młody - ni z gruszki, ni z pietruszki wyparował - może czas, żebym zrobił Ci romantyczną kolację przy świecach :)

Już miałam klapnąć szczęką o asfalt z zachwytu i w ogóle, kiedy dodał (zawsze ma dwufazowe "dowcipy", a ja łapię się ciągle na część pierwszą) - albo posiedzimy tylko przy świecach - taniej będzie :D

... taki poziom romantyzmu utrzymywał się podczas całej wycieczki ... może dlatego na koniec stwierdziliśmy, że jesteśmy gotowi, żeby "pyknąć" dwusetkę :D


Mój romantyczny Panzerciu :P


Popas gdzieś na łące za Goworowem


Łyda ;) Młodego w Dzbądzku


Dzbądzek bez łydy :)


Być, abo nie być? - odwieczne pytanie


Golonki


Gdzie ten romantyzm?


Kościół w Czerwonce - widoczne ślady ostrzału


Medytacja - dlaczego tak nagły koniec?


Panzer tylko tak potrafi nosić na rękach :P


Powycieczkowy tatuaż

Cudniemniodna wycieczka z Panzerem

Środa, 1 maja 2013 · Komentarze(4)
Dzień nie zapowiadał się tak dobrze jakim okazał się później.

Nie mogłam panzerniaka zwlec z łóżka, bo dzień wcześniej, w niezłym wietrze, zrobił stówkę i postanowił wylegiwać się pod kołdrą ile wlezie.

Słońce też nie za bardzo wychylało dzioba spoza chmur ..., ale ... jakoś wygramoliliśmy się z domu i wgramoliliśmy na rowery.


Potem było jak w niebie :) Wolno jak żółwie poruszaliśmy się przed siebie. Nic nie musieliśmy. Nic nas nie goniło. Słońce świeciło, a w kieszeniach było ostatnie 20 zetów do "beztroskiego roztrwonienia", więc roztrwoniliśmy :D.

Jazdy było tyle co wylegiwania na słońcu. Miód, cud, piwo Łomża - to nasi dzisiejsi towarzysze (z tym, że Łomża oczywiście jedna na dwoje, bo roztrwanianie swoje granice ma ;)).


Rozpromieniona ja, bo dobrze jest ...

Rozdziawiony on, bo w końcu może się pobyczyć i nie słuchać blaaaaaaaaaaaablania

Rozanieleni my, bo zieleń wpływa kojąco na nerwy ;)

On tylko tak wygląda ... ale we krwi wszystko OK :)

Cień wymuszonego romansu :D

... nasza traska

... nasza traska

Podobni jak dwie krople wody

Pazner na swoim miejscu - czyli w piaskownicy (a poważnie to eksploruje ;))

traska

traska

żwirownia brzydalna





... w siódmym niebie

Złapałam chwilę, niestety panzerniakowi nasza wycieczka nie zapewniła bikestatsowego "podium"

Obiadowanie w Gozanie i obijający się MŁODY

Niedziela, 14 kwietnia 2013 · Komentarze(0)
(O-ka-N.W.Zach.- Zamość - Maków-Krasnosielc - N.W. - Przystań - O-ka)

Z nieba miał lać się żar, ptaki miały radośnie świergolić i wiatr miał w plecy wiać (przynajmniej w jedną stronę).

Z planów pogoda sobie zakpiła, ptaki olały muzykę, a faceci zamiast "ciągnąć" nas (mnie i Netkę) na kole, wyprędzali dając nam do zrozumienia, że ciągnąć nas mogą w tempie wycieczkowym, pod warunkiem, że to oni będą decydować jak szybko jedzie wycieczka.

Na wstępie dostałam zadyszki, głowa zaczęła mi pulsować w nerwowym rytmie, a "Szemków" dwóch, niczego nieświadomych, napierało na pedały. Na mnie napierał WKU*w, Aneta i Młody, który dołączył do nas za Ostrołęką.

W tak miłej atmosferze, przed Zamościem, przestałam napierać na pedały, poddałam się napieraniu WKU*wa i szczeliłam Panzerowi focha.

Poskutkowało :) Nie ma to jak w małżeńsko-sielskiej atmosferze łączyć powinności z przyjemnością ;) ... Nie miał facet kłopotu wcześniej, ale nie miał też jakże przewspanialezarąbiścieszalenczofajnejiekstradopotęgiktórejśtam MNIE :)

... a poza tym BYŁO miło, chociaż MŁODY, mimo niespożytych pokładów energii wynikających z wieku i roweru całkiem, całkiem - nie chciał ciągnąć nas na kole. Usprawiedliwienie może być wrodzona oszczędność (czyli niechęć do marnotrawstwa) lub chęć kumulacji sił na szwedzkie podboje :D

... no, ale jechać "czjnikiem" na kole starszej? :P


Netka i Kali

Panzer nad wyraz nieładny :P

Siodło zjechane panzernym tyłem - SPADEK

Regeneracja w Zamościu

Kalmar - Karlskrona

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Nastał dzień drugi. Wskoczyliśmy z Panzerem w panzerteamy i w takim teamie dobiliśmy do mety.

Spokojnie, pod wiatr, z całą mocą bez mocy, parłam ja do przodu, a Przemek raz za mną, raz przede mną, a niebo błękitne nad nami. Zapowiadali całodzienne opady, ale deszcz tym razem wyłączył się z ruchu, bo włączył się wiatr - oczywiście pod prąd.



Dopiero tego dnia zauważyłam smaczki - drogę jak z bajki, skały po bokach, ciszę nad jeziorem i ludzi, którzy zjadali dzisiejszy dzień jak wyśmienitą czekoladkę.

Na mecie dekoracja szwedzką flagą, a potem fotki z szczycie Karlskrony zrobione - zakończyły przygodę z rowerem.




Trochę wyczekiwania na prom wypełniło czas i nadzieja na harce na pokładzie.


... ale harcom stanęła w poprzek burza, którą Panzerteam przeczuł zanim o 5.00 złapała nasz prom.

Rankiem jeszcze "pamiątkowe" zdjęcie, wycieczka po Ikei i ciepłe łóżko z czerwonym winem na dobranoc :)



Fajna była ta Szwecja - dziękujemy :) SPONSOROM

Karlskrona - Kalmar

Sobota, 25 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Kiedy w ubiegłym roku Netka proponowała wyjazd do Szwecji, nie widziałam w tym żadnej frajdy. No bo po co pakować się na prom z rowerem i spędzać na nim dwie noce, żeby dwa dni pojeździć po ciut lepszych asfaltach? Nie widziałam w tym najmniejszego sensu.

Jednak "darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby". w tym roku "szwedzką podróż poślubną" przyjęliśmy z Panzerem z pocałowaniem ręki i do Szwecji na rowery hej, zamiast w góry, które nam w tym roku nie były dane (przynajmniej na razie ;)).

Przygotowania do wyjazdu były nieco zakłócone spinaniem niektórych Spinaczy, że prom ucieknie i Szwecja przepadnie jak raj jakiś, ale prom nie uciekł, a Szwecja naprawdę okazała się maleńkim rajem.

Cisza i spokój, jakich tam doświadczyłam, pozwoliły mi poczuć się niemal jak w sercu raju. Tym bardziej, że na promie nie było tak cicho i spokojnie :D. Wiadomo, trochę kołysało ;).


Gdynia - w oczekiwaniu na prom

Kiedy czekałam na c.d. kołysanki na dobranoc, zaraz po tym gdy się położyłam, zadzwonił niemiłosiernie budzik Panzera. Zaraz po jego budziku na promie odezwał się Louis Armstrong, że "wonderful world" i trzeba było dać nura w ten cudownie bolący głową i wiszący workiem pod okiem świat.


Start (w 15 os. grupach) - po 9km przejażdżce w tempie żółwiowym

Nie miałam zamiaru się ścigać, bo ani chęci do tego nie mam, ani predyspozycji. Jednak grupa, z którą jechałam, ruszyła z kopyta i trzeba było gonić, żeby nie zostać na pastwę samotności (Meine Panzere pojechało na 195 km, a ja na 125).
I tak pod górkę, z górki, pod górkę, z górki dojechałam na kole Pijącego do pierwszego bufetu. Okazało się, że urwaliśmy resztę grupy, ale za to dogoniliśmy Panzera, który zadawał sobie pytanie: Jechać, czy nie jechać solo? Pomogłam mu w decyzji i następny odcinek jechaliśmy już razem. Reszta też dołączyła. Posililiśmy się nieco "łosiowymi" bułeczkami (po których bolały nas potem brzuchy) i dalej na c.d. trasy.


Pierwszy bufet i Panzer myśliciel

Drugi odcinek cięliśmy jak przecinaki. Dawaliśmy sobie zmiany i równiutkim tempem pokonaliśmy drogę do następnego bufetu, wyprzedzając przy tym baaaaaardzo wielu rowerzystów, a może nawet kolarzy.



Jedna odważna (bo pogoda wcale nie rozpieszczała) wskoczyła do basenu, inni odpoczywali mniej oryginalnie, a Pazner chyba dopiero zdał sobie sprawę z tego, że płynął promem i postanowił to godnie uczcić. Po uczczeniu niestety nie nadawał się do dalszej jazdy, więc wezwał na ratunek Organizatora, żeby przewieść na metę swoja jaśniepanzerowską d**ę. Został więc Panzer na brzegu basenu cały blady od przeżyć, a my pojechaliśmy. ... chociaż okazało się, że to oni pojechali. Znaczy męska część ekipy. Zapomniałam wziąć bidonu, po który to oczywiście wróciłam się, bo jak bez bidonu pić, gdy pić się będzie chciało?

No cóż, coś za coś! Bidon odzyskałam, ale z towarzystwa została tylko Netka mocno ociekająca wodą z basenu i z deszczu, który akurat postanowił się włączyć do ruchu. Jako te dzielne niewiasty, bez męskiej osłony (bo wiadomo, że baba z wozu koniom lżej) przeturlałyśmy się przez trzeci odcinek do mety. Wolno było. Mokro było. Zimno było. Wyprzedziło nas wielu kolarzy i rowerzystów. Tuż przed metą wyprzedził nas też Panzer, którego Organizator nie zaaplikował do swojeggo samochodu, tylko panzerowską jaśnie d**ę zapakował na rower i kazał jechać o własnych, mimo że mocno nadwątlonych siłach. I co? Można dojechać do mety, nawet jak nie można? Można :)

Na mecie czekała porcja wody, porcja makaronu z bolońskim i ciepłe łóżko, a którego wyszłam dopiero nad ranem. Olałam Kalmar i jego historię. Olałam wyrzuty sumienia. Olałam światełka, które mieliśmy przygotowane na nocną przejażdżkę po Klamarze. Grzałam się, grzałam i jeszcze raz grzałam.

I tak upłynął wieczór i dzień pierwszy :)

Szczytno-Olsztyn-Szczytno na mojej kochanej staro-nowej lostpearl

Niedziela, 12 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Pod górkę i z górki - tak mogą określić trasę, którą wybrał dla nas (ja, Witek i Panzer) Przemidorek. Jechaliśmy nieśpiesznym tempem, bo Don Vito prędkość ponad 20 km/h określał jako WYCZYNOWĄ. Gdyby nie samochody, które zapierniczały w tę i z powrotem, powiedziałabym, że trasa była wyśmienita: zakręty, podjazdy, zjazdy, jeziora i piękna zieleń dookoła.

Dawno już nie byłam na tak spokojnej i przyjemnej wycieczce. Nie popsuł jej nawet taki szczegół jak odpadające od mojego roweru koło. Przemidorowi zachciało się wieczornych rowerowych przemeblowań, czego efektem było uciekające koło z mojej starej lostpearl. Całe szczęście, że nie chciało mu się uciekać na zjazdach. Nie mniej jednak przy każdym z górki pedałowaniu oglądałam przydrożne rowy i zastanawiałam się czy zaoferują mi miękkie lądowanie. Na szczęście skończyło się tylko na lekko obitej kostce i utyskiwaniu na panzerną zlewatowość, która zadbała tylko o swoją jaśnie giantowską d**ę.

Więcej takich wycieczek proszę! Tylko przed - proszę sprawdzić mój sprzęt! Jeśli natomiast sprzętu niedomaganie byłoby związane z chęcią przeteleportowania mnie na wyżyny Pana, to uprzejmie proszę o bardziej wysublimowane i skuteczne sposoby - takie co to raz i na zawsze (bo ja naprawdę rozumiem, że zaobrączkowane, ubezwłasnowolniając "raz i na zawsze" mogą być dla panzernych dzieci zbyt drastycznym zakończeniem "pomiodowej bajki"). Nie chcę bowiem skazywać umęczonego kiedyś mężczyzny na filozoficzne dylematy, a siebie na bycie lepszą w zmywaniu od Bożeny Dykiel.

Farbowana święta krowa

Wtorek, 24 lipca 2012 · Komentarze(0)
Zgłaszam postulat zutylizowania farbowanych, płaskokorych, tipsowatych, rozbimbanych dekoltami ślepych dziuń, które nie wiedzą, co to przejście dla pieszych.

Ostrołęka, Goworowo, Długosiodło, Kobylin, Kunin, Kamianka, Ostrołęka.