Z panzernym masterem po lodziku
Wtorek, 29 stycznia 2013
· Komentarze(2)
Kategoria 1 plus, takie sobie rowerowanie
Po ostatniej dezercji, muszę przyznać, że tym razem Panzer pilnował się nogi wzorowo.
Naprawdę rozumiem, że mężczyźnie potrzebny jest długi łańcuch, żeby miał poczucie wolności. Niestety, jednak od czasu do czasu obowiązek zgodnej jazdy w duecie z połówką jabłka, pomarańczy, śliwki czy czego tam jeszcze zaobrączkowanego, musi być i powinności trzeba stawić czoła. Nawet wtedy, kiedy wspólnie przejechało się ponad 2000 km i co się miało stać, to już się stało. Trudno! Nadgryzło się ciasteczko, trzeba więc przeżuć, przełknąć i nie grymasić. No i delektować się !!! Fajerwerki trwają krótko, więc nie ma co czekać na wielkie łaaaaaaaaaaał, tylko brać co dzień daje - nawet gdyby wydawać się mogło, że zamiast księżniczki węgierski czołgista towarzyszy w podróży :)
Tyle tytułem wstępu ...
Co do rowerowania:
- pogoda była jak najbardziej na tak,
- zasolenie na główniejszych drogach - ok,
- poziom wody w pampersie - znośny,
- towarzystwo - bez opadu szczęki, ale ujdzie,
- boczne drogi mocno jeszcze oblodzone, ale przejezdne.
Minusem było to, że mniej więcej przez połowę drogi miałam widoczność taką jak na zdjęciu poniżej. Winne temu były okulary, które szkła anty-mgielne mają tylko w teorii.

Widząc jako tako, z tendencją do byle jak, miałam momentami trudności, żeby jechać po czymś takim jak poniżej. Tym bardziej, że droga często "spadała" do rowu, a ja razem z nią.

Jechałam na trekingu, który oponami nieźle trzyma się śniegu, a Panzer na łysej kolarce. On dawał radę, ja nie - i to dawało mi do wkur*a + 100, natomiast jemu do męskości + 50 - nie daję mu więcej, żeby nie przesadzić :P



Tutaj zgodnie, że niby sielanka, pomarańcze i te inne bla bla, bleeeee ...

... tylko, ze po powrocie, to ja to coś, co on ma na plecach, będę musiała własnoręcznie czyścić ... a on ... ale i tak lubię :*
Naprawdę rozumiem, że mężczyźnie potrzebny jest długi łańcuch, żeby miał poczucie wolności. Niestety, jednak od czasu do czasu obowiązek zgodnej jazdy w duecie z połówką jabłka, pomarańczy, śliwki czy czego tam jeszcze zaobrączkowanego, musi być i powinności trzeba stawić czoła. Nawet wtedy, kiedy wspólnie przejechało się ponad 2000 km i co się miało stać, to już się stało. Trudno! Nadgryzło się ciasteczko, trzeba więc przeżuć, przełknąć i nie grymasić. No i delektować się !!! Fajerwerki trwają krótko, więc nie ma co czekać na wielkie łaaaaaaaaaaał, tylko brać co dzień daje - nawet gdyby wydawać się mogło, że zamiast księżniczki węgierski czołgista towarzyszy w podróży :)
Tyle tytułem wstępu ...
Co do rowerowania:
- pogoda była jak najbardziej na tak,
- zasolenie na główniejszych drogach - ok,
- poziom wody w pampersie - znośny,
- towarzystwo - bez opadu szczęki, ale ujdzie,
- boczne drogi mocno jeszcze oblodzone, ale przejezdne.
Minusem było to, że mniej więcej przez połowę drogi miałam widoczność taką jak na zdjęciu poniżej. Winne temu były okulary, które szkła anty-mgielne mają tylko w teorii.

Widząc jako tako, z tendencją do byle jak, miałam momentami trudności, żeby jechać po czymś takim jak poniżej. Tym bardziej, że droga często "spadała" do rowu, a ja razem z nią.

Jechałam na trekingu, który oponami nieźle trzyma się śniegu, a Panzer na łysej kolarce. On dawał radę, ja nie - i to dawało mi do wkur*a + 100, natomiast jemu do męskości + 50 - nie daję mu więcej, żeby nie przesadzić :P



Tutaj zgodnie, że niby sielanka, pomarańcze i te inne bla bla, bleeeee ...

... tylko, ze po powrocie, to ja to coś, co on ma na plecach, będę musiała własnoręcznie czyścić ... a on ... ale i tak lubię :*