Tannenberg w Kamiance, czyli jakie powinny być lekcje historii
Niedziela, 10 lipca 2011
· Komentarze(3)
Kategoria 1 plus, takie sobie rowerowanie
Niedzielna jazda to brakującej kondycji ciąg dalszy. Znalazła się jednak druga przyczyna takiego stanu rzeczy, nie ma więc co ronić łez nad ostatnim miejscem w peletonie.
Czarnuch, który był moim zimowym kochankiem i nie wyobrażałam sobie życia bez niego, został bezczelnie zdeprecjonowany przez starą szosówkę. Nie łapię na niej formy, bo robię tyle kilometrów ile dziecko na komunijnym, ale kocham pozycję, w której ją dosiadam. Miód, malina i cud razem wzięte - to właśnie to co czuję do swojej pofrytkowej Lost. Całe szczęście, że poprzedni właściciel nie odkrył w niej perełki. Dzięki temu mogę mieć na własność ten uroczy, choć stary, rowerowy gracik :P
No ..., ale wczoraj Perła w domu stała, a Czarnuch zasuwał po piachu, błocie, korzeniach, trawie po pas i nieźle ukrytej pod tym wszystkim historii. Historii konkretnych ludzi, którzy kiedyś kochali się, kłócili, pili piwo i walcząc "za ojczyznę" zakończyli żywot w jakiejś polskiej wsi...Dziś politycy z zaprzyjaźnionych miast upamiętnili ich groby tablicą i kilkoma literami z analfabetu. Z tego samego, z którego korzystają szkolne podręczniki historii. Pokazują jakieś schematyczne mapki i wytłuszczone daty, a milczą o tym co ukryte pod ziemią, pod skórą. Milczą o sednie historii i bezczelnie dopracowują "fakty", przyczyny i skutki do opcji i koncepcji.
Nie lubię nadymanej historii, tak samo jak nadętych ludzi. Lubię historię opowiadaną przez zapaleńców. Nawet jeśli mieszają fakty z emocjami, to co? Lubię jeśli w ludziach żyje coś z tych ludzi, którzy żyli kiedyś. Nie tylko strategie,zwycięstwa i porażki wtedy się liczą, ale konkretny człowiek i jego ostatnie chwile.
To lubię i za to dziękuję. Ważne są tylko rzeczy ważne, resztę można wpakować tam gdzie słońce nie dochodzi, żeby wyszło z tym co wyjść musi ;)
Czarnuch, który był moim zimowym kochankiem i nie wyobrażałam sobie życia bez niego, został bezczelnie zdeprecjonowany przez starą szosówkę. Nie łapię na niej formy, bo robię tyle kilometrów ile dziecko na komunijnym, ale kocham pozycję, w której ją dosiadam. Miód, malina i cud razem wzięte - to właśnie to co czuję do swojej pofrytkowej Lost. Całe szczęście, że poprzedni właściciel nie odkrył w niej perełki. Dzięki temu mogę mieć na własność ten uroczy, choć stary, rowerowy gracik :P
No ..., ale wczoraj Perła w domu stała, a Czarnuch zasuwał po piachu, błocie, korzeniach, trawie po pas i nieźle ukrytej pod tym wszystkim historii. Historii konkretnych ludzi, którzy kiedyś kochali się, kłócili, pili piwo i walcząc "za ojczyznę" zakończyli żywot w jakiejś polskiej wsi...Dziś politycy z zaprzyjaźnionych miast upamiętnili ich groby tablicą i kilkoma literami z analfabetu. Z tego samego, z którego korzystają szkolne podręczniki historii. Pokazują jakieś schematyczne mapki i wytłuszczone daty, a milczą o tym co ukryte pod ziemią, pod skórą. Milczą o sednie historii i bezczelnie dopracowują "fakty", przyczyny i skutki do opcji i koncepcji.
Nie lubię nadymanej historii, tak samo jak nadętych ludzi. Lubię historię opowiadaną przez zapaleńców. Nawet jeśli mieszają fakty z emocjami, to co? Lubię jeśli w ludziach żyje coś z tych ludzi, którzy żyli kiedyś. Nie tylko strategie,zwycięstwa i porażki wtedy się liczą, ale konkretny człowiek i jego ostatnie chwile.
To lubię i za to dziękuję. Ważne są tylko rzeczy ważne, resztę można wpakować tam gdzie słońce nie dochodzi, żeby wyszło z tym co wyjść musi ;)