Na przekór kondycji
Czwartek, 7 marca 2013
· Komentarze(0)
Pojechałam do pracy rowerem z myślą, że w drodze powrotnej zrobię trochę kilometrów. Mimo, że w pracy pracy nie było dużo, poczułam się tak zmęczona, że nie wiedziałam, czy dam radę podnieść rękę (zapewne jakąś zmianę pogodową oznajmiał mi organizm).
Kiedy ponownie wsiadłam na rower kusiło bardzo, żeby skręcić do domu, tym bardziej, że wiał spory wiatr, a moja kondycja mówiła zdecydowane "raczej nie".
Wspomniawszy jednak swoje "kiedysiejsze wind-zmagania" zaryzykowałam skręt w lewo.
No i zaczęło się pod górkę ... kręciłam, a rower praktycznie stał w miejscu. Wyprzedziłam co prawda jednego "tubylca" na rowerze, ale ja jechałam na kolarce, a on na składaku i miał nade mną ogromną przewagę gabarytową (dosłownie prze-WAGĘ).
... i tak pod górkę było jakieś 20 km. Jechałam i słuchałam dwóch pajaców siedzących po obu stronach głowy. Jeden szeptał: "Weź babo wróć do domu, bo śmiesznie wyglądasz jadąc w miejscu! No i ta postawa sra****go kotka niezbyt estetyczna". Z drugiej strony słyszałam: "Żeby jeździć, trzeba jeździć! Olać postawę. Przyj babo, przyj!"
Parłam, parłam, aż stwierdziłam, że więcej nie urodzę i obrałam kierunek na DOM.
No i za jakiś czas zaczęło się z górki. Wiatr nawet zaczął trochę pomagać. Przez chwilę zrobiło się nawet bardzo miło kiedy na liczniku zobaczyłam przekroczone 40 km/h. Nie chodzi oczywiście o tempo, ale o przyjemność z poczucia lekkości i jakiejś niewypowiedzianej czystości, którą mam podczas jazdy, która nic nie kosztuje.
Pot cieknący strużką po plecach w niższe rejony i "odtykanie" płuc lubię przeżywać na szczycie góry, na którą się wgramoliłam (pieszo, rowerem nie zaznałam jeszcze takiej przyjemności). Wątpliwą przyjemnością, jak do tej pory, jest dla mnie zmaganie się z wiatrem. Jakieś tam poczucie "przeżycia" mam, ale nie lubię, oj bardzo nie lubię. Wolę gładką drogę prosto w słońce.
... a to moja droga

kościół w Troszynie

rozkładająca się zima w lesie

wiosenny asfalcik

...i w niedalekiej przyszłości relikt przeszłości - na przejeździe w Czarnowcu
Kiedy ponownie wsiadłam na rower kusiło bardzo, żeby skręcić do domu, tym bardziej, że wiał spory wiatr, a moja kondycja mówiła zdecydowane "raczej nie".
Wspomniawszy jednak swoje "kiedysiejsze wind-zmagania" zaryzykowałam skręt w lewo.
No i zaczęło się pod górkę ... kręciłam, a rower praktycznie stał w miejscu. Wyprzedziłam co prawda jednego "tubylca" na rowerze, ale ja jechałam na kolarce, a on na składaku i miał nade mną ogromną przewagę gabarytową (dosłownie prze-WAGĘ).
... i tak pod górkę było jakieś 20 km. Jechałam i słuchałam dwóch pajaców siedzących po obu stronach głowy. Jeden szeptał: "Weź babo wróć do domu, bo śmiesznie wyglądasz jadąc w miejscu! No i ta postawa sra****go kotka niezbyt estetyczna". Z drugiej strony słyszałam: "Żeby jeździć, trzeba jeździć! Olać postawę. Przyj babo, przyj!"
Parłam, parłam, aż stwierdziłam, że więcej nie urodzę i obrałam kierunek na DOM.
No i za jakiś czas zaczęło się z górki. Wiatr nawet zaczął trochę pomagać. Przez chwilę zrobiło się nawet bardzo miło kiedy na liczniku zobaczyłam przekroczone 40 km/h. Nie chodzi oczywiście o tempo, ale o przyjemność z poczucia lekkości i jakiejś niewypowiedzianej czystości, którą mam podczas jazdy, która nic nie kosztuje.
Pot cieknący strużką po plecach w niższe rejony i "odtykanie" płuc lubię przeżywać na szczycie góry, na którą się wgramoliłam (pieszo, rowerem nie zaznałam jeszcze takiej przyjemności). Wątpliwą przyjemnością, jak do tej pory, jest dla mnie zmaganie się z wiatrem. Jakieś tam poczucie "przeżycia" mam, ale nie lubię, oj bardzo nie lubię. Wolę gładką drogę prosto w słońce.
... a to moja droga

kościół w Troszynie

rozkładająca się zima w lesie

wiosenny asfalcik

...i w niedalekiej przyszłości relikt przeszłości - na przejeździe w Czarnowcu