Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:800.21 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:35:59
Średnia prędkość:22.24 km/h
Maksymalna prędkość:40.04 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:57.16 km i 2h 34m
Więcej statystyk

W końcu 100 przekroczona

Niedziela, 15 lipca 2012 · Komentarze(0)
Panzere zabrał mnie na traskę, którą niedawno "odkrył".

Nie zanosiło się, że zrobimy 100 km, bo po przejechaniu 4 włączył się Pancernemu leń, a i ja nie byłam zachwycona myślą o zrobieniu więcej niż 30 km. ... ale jakoś tak wyszło, że minęliśmy wszystkie drogi, które skrótem wiodły do domu i znaleźliśmy się na drodze, która w czasie II wojny światowej była linią frontu. Potem pod górkę, z górki i tak na zmianę zajechaliśmy do Różana. Zwiedziliśmy fort, który wybudowali Rosjanie, a podczas II wojny światowej bronili się w nim przed Niemcami Polacy (ponoć skutecznie).

W drodze powrotnej (tej samej, bo nie chcieliśmy dzielić drogi z TIR-ami) zmoczył nas deszcz, potem wysuszył wiatr, a na koniec dopadł nas ten sam leń, który odpuścił na początku.

Na deser zaserwowaliśmy sobie niedawne odkrycie - "Miętówkę" lubelską. Pycha, chociaż kondycja (nieodbudowana jeszcze) po niej zdycha.

Na kawę

Piątek, 13 lipca 2012 · Komentarze(0)
... melodramatycznie ... powtarzający się problem ... kawa czy herbata?

Lipianka, bratowa, panzernedylematystarejarmaty.

Z burzą w burzę, żeby unikąnąć burzy

Niedziela, 1 lipca 2012 · Komentarze(0)
... ale się bałam ...

Pojechałam na lajtową przejażdżkę z nielajtem w środku, żeby lajt poczuć i co? Burza poczęstowała mnie wszystkim co miała najlepsze. No może z wyjątkiem pioruna wycelowanego prosto we mnie. Zagrzmiała niewinnie z daleka. Potem niespodziewanie osaczyła mnie ze wszystkich stron. Zalała mnie ulewą, posiniaczyła gradem, grodziła drogę piorunami i sprowadziła moje serce do stanu, na określenie którego słowo "tchórzostwo" to zwykły eufemizm. Nie wiedziałam czy jak zając mam przycupnąć w polu kukurydzy, czy schować się w lesie, który wydawał się bardziej bezpieczny. Jednak jakieś resztki rozumu krzyczały: "Nie pod drzewem"!

Wybrałam opcję trzecią i prułam w ścianie deszczu drogę do domu. Jednak pioruny pokrzyżowały mi plany waląc w drogę prosto przede mną. Próbowałam pojechać w drugą stronę, bo tam były jakieś domy, ale burza i z drugiej mańki przyłożyła w moją drogę piorunem.

Chciałam usiąść i płakać, ale na mazgajenie się nie było czasu. Pojechałam na spotkanie "oko w oko". Poległam niestety kiedy bezczelne burzysko zaczęło bębnić mnie po kasku gradem wielkości lilipucich jajek. Na szczęście dotarłam do jakiegoś domostwa i tam przemoczona do szpiku, z cieknącym pampersem (nie wiem czy przez deszcz, czy ze strachu)przeczekałam u dobrych ludzi, aż przestanie grzmocić.

... a wydawało mi się, że się burzy nie boję.

Tymczasem moja Połówka, bez strachu i odrobiny deszczu, pedałowała sobie po lepszej stronie Narwi. Gdzie sprawiedliwość?