Nie startowałam do tej pory w żadnych zawodach i nie zamierzam, ale kibicowanie jest ok. Można sobie pokrzyczeć do woli, adrenalina też jakaś jest kiedy startują znajomi, no i patrzeć jak inni wypruwają flaki, a osobiste flaki mają się ok - jest miło.
Wybraliśmy się (ja, netka, panzer, jojas, domuradzik), żeby pokibicować domuradzikowi. Miał to być jego pierwszy start - takie sprawdzenie silnej woli na dwa dni przed maturą :)
Mnie od wczoraj nicniechcenie nie przeszło, więc też potrzebowałam silnej woli, żeby wsiąść na rower, ruszać nogami i przekonywać siebie, że mam z tego przyjemność. Jednak perspektywa samotnikowania w domu była mniej atrakcyjna niż wycieczka w fajnym towarzystwie. Miłe towarzystwo nie wpłynęło jednak na lepsze kręcenie zniechęconych do pedałowania nóg moich. Ciągle mi się nie chciało, a górki jakieś na drodze były, więc wyczeczkowanie na rowerze szło mi jak panzer, gdy proszę go o coś pierwszy raz ;)
Suma sumarum - do Ostrowi i z powrotem dojechałam. Pokrzyczałam (nawet niekoniecznie dopingująco, kiedy jakiś pijaczyna wtargnął pod koła ścigantów). Nikogo nie pobiłam, chociaż chęć była.
Napisałabym jeszcze o Netce, która zamiaru startować nie miała, jednak wystartowała; wylądowała w krzakach pokancerowana i zdobyła II miejsce - ale mi się nie chce :)
Netka z uporem Netki ciągnęła mnie i panzera na górki do Łomży. Oczywiście miała coś do kupienia łomżyńskim "centrum handlowym", ale na pewno był to tylko przypadek, że właśnie te, a nie "różańskie" górki jej się marzyły :D
Mnie jeździć się dziś nie za bardzo chciało, więc po głębszym przemyśleniu opcja jazdy samochodem - zamiast rowerem - odpowiadała mi jak najbardziej. Panzerowi odpowiadały raczej górki w Różanie, ale Netka kazała mi go przekonać, więc przekonałam ;)
Samochodem dotelepaliśmy się do Łomży. W spodenkach z pampersami wtelepaliśmy się do galerii handlowej, żeby Netka zakupom mogła uczynić zadość.
... a potem już normalnie, czyli w końcu na rowerach, zaczęliśmy się poruszać ..., ale jak mi się nie chciało. Jeszcze czuję to niechcenie :D
Zanim jednak zaczęliśmy się rozkręcać (po 18 km w Jedwabnem), Netka powiedziała, że wracamy. Chociaż jechać mi się nie chciało, zdziwiłam się nagłą chęcią zrobienia w tył zwrotu.
Z powrotem nic się nie zmieniło: nadal mi się nie chciało, górki dokładnie te same, no może panzer szybciej jechał i kręcił w tę i z powrotem.
Hmmm ... pomimo misięniechcenia i pewnej monotonii w tę i we tę trasy - było miło i "wycieczka się udała":)
Na koniec żołądki dostały pyszne przekąski w fajnej restauracji "Retro".
... wg Netki najładniejszy budynek w miejscowości ... ja wolałam "nie wywoływać wilka z lasu", bo latka swoje mam :) taka sobie uliczka Kościół w Jedwabnem Panzer pędzący z góry, którą aparat zwalcował Retro rowerek w RETRO
Nie dość, że zostałam wyeksmitowana z domu, bo "faceci" chcieli pogadać bez baby? Nie dość, że padał deszcz i wiatr wiał? Nie dość, że wczoraj na drogę wylazła mi bestia i przeszkodziła dojechać do celu?
Nie dość, że samochody traktowały mnie jak powietrze, w które można prysnąć kałużą, no bo co im zrobię?
Musiały jeszcze wałęsać się psy? ... Musiały? ... Nie można k***a zamknąć furtki, żeby wałęsały się po podwórku właściciela? Żeby jeszcze małe "ujadacze" były, ale nie - musiały to być wielkie, "niemieckie owczary". Chłopu "wolność w swoim domku". Jego psom wolność gdziekolwiek zawędrują, a mnie wk**w niebotyczny i siedzenie odłogiem w domu zostaje.
Nie mam słów na wyrażenie w****a :/, więc odreaguję staropolskim piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip.
Ogromne dylematy przeżywałam zanim wsiadłam na rower. Pogoda nadawała deszcz od godz. 14.00. W domu straszył bałagan ze wszystkich kątów. Sumienie odzywało się powinnościami żony, że może obiad obiad jakiś upichcić by się w końcu zdało.
Jednak wizja zapierniczania na szmacie, zamiast na rowerze i gmerania przy garach, zamiast pedałowania - wypadła bardziej blado. Wsiadłam i pojechał na przekór dobremu wychowaniu żony i wbrew prognozom pogody.
Już po 5 km pogoda zaczęła mnie moczyć. Jednak nie wyjechałam na 5 km i nie miałam zamiaru wracać do garów. Parłam dzielnie pod wiatr z nadzieją, że z powrotem będzie lżej.
Nadzieja zmalała kiedy z przeciwnej strony minął mnie rowerzysta, który kręcił jakby miał pod górę - a nie miał. Chciałam nawet sprawdzić, czy oby na pewno w obie strony będę miała w mordęwind, ale wrodzona chęć ryzyka nie pozwoliła na babskie wymiękanie. Testosteron szeptał mi do ucha: "Jak w mordę Cię wind, to Ty siebie w tyłek i jazda ku przygodom!"
No to "parłam" samotnie ku przygodzie, która spotkać mnie mogła w pięknym Goworowie. Jednak podstępne siły, które na pewno przeciwko mnie się zmówiły - na drodze ku szczęściu postawiły "bestię". Wyglądała jak pies, ale psem na pewno nie była. Świadczy o tym spryt z jakim odcięła mi wszystkie dwie drogi do mojego celu. Gdyby mogła, zaśmiałaby mi się na pewno prosto w twarz, ale udawała psa, więc tylko z daleka obserwowała moje ruchy i jak szachista uprzedzała je. Chciałam jechać w lewo, ona już tam mknęła. Stanęłam - ona stała i gapiła się na mnie ciekawskimi ślepiami.
... niby jej nie widać, a jest - chowa się za drzewem ... szelma jedna
Zmęczona nierówną walką odcięłam testosteron, odwinęłam rower o 180 stopni i jak baba nacisnęłam na pedały. Mknęłam z wiatrem ku przeznaczeniu szaremu jak dzisiejsza pogoda i papier toaletowy z najniższej półki.
... szaro, głucho, do domu niedaleko ... i dziurawo jak w naszym budżecie :P
Dzień nie zapowiadał się tak dobrze jakim okazał się później.
Nie mogłam panzerniaka zwlec z łóżka, bo dzień wcześniej, w niezłym wietrze, zrobił stówkę i postanowił wylegiwać się pod kołdrą ile wlezie.
Słońce też nie za bardzo wychylało dzioba spoza chmur ..., ale ... jakoś wygramoliliśmy się z domu i wgramoliliśmy na rowery.
Potem było jak w niebie :) Wolno jak żółwie poruszaliśmy się przed siebie. Nic nie musieliśmy. Nic nas nie goniło. Słońce świeciło, a w kieszeniach było ostatnie 20 zetów do "beztroskiego roztrwonienia", więc roztrwoniliśmy :D.
Jazdy było tyle co wylegiwania na słońcu. Miód, cud, piwo Łomża - to nasi dzisiejsi towarzysze (z tym, że Łomża oczywiście jedna na dwoje, bo roztrwanianie swoje granice ma ;)).
Rozpromieniona ja, bo dobrze jest ... Rozdziawiony on, bo w końcu może się pobyczyć i nie słuchać blaaaaaaaaaaaablania Rozanieleni my, bo zieleń wpływa kojąco na nerwy ;) On tylko tak wygląda ... ale we krwi wszystko OK :) Cień wymuszonego romansu :D ... nasza traska ... nasza traska Podobni jak dwie krople wody Pazner na swoim miejscu - czyli w piaskownicy (a poważnie to eksploruje ;)) traska traska żwirownia brzydalna
... w siódmym niebie Złapałam chwilę, niestety panzerniakowi nasza wycieczka nie zapewniła bikestatsowego "podium"
"A ja jestem proszę pana na zakręcie
Choć gdybym chciała bym się urządziła
Już widzę pieska bieska stół
Wystarczy żebym była mila" - A. Osiecka
No i się urządziłam ;) - I.P.-R.