Wpisy archiwalne w kategorii

trening

Dystans całkowity:1910.69 km (w terenie 56.00 km; 2.93%)
Czas w ruchu:78:58
Średnia prędkość:24.20 km/h
Maksymalna prędkość:57.40 km/h
Suma podjazdów:993 m
Maks. tętno maksymalne:188 (94 %)
Maks. tętno średnie:157 (78 %)
Suma kalorii:3338 kcal
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:65.89 km i 2h 43m
Więcej statystyk

Obiadowanie w Gozanie i obijający się MŁODY

Niedziela, 14 kwietnia 2013 · Komentarze(0)
(O-ka-N.W.Zach.- Zamość - Maków-Krasnosielc - N.W. - Przystań - O-ka)

Z nieba miał lać się żar, ptaki miały radośnie świergolić i wiatr miał w plecy wiać (przynajmniej w jedną stronę).

Z planów pogoda sobie zakpiła, ptaki olały muzykę, a faceci zamiast "ciągnąć" nas (mnie i Netkę) na kole, wyprędzali dając nam do zrozumienia, że ciągnąć nas mogą w tempie wycieczkowym, pod warunkiem, że to oni będą decydować jak szybko jedzie wycieczka.

Na wstępie dostałam zadyszki, głowa zaczęła mi pulsować w nerwowym rytmie, a "Szemków" dwóch, niczego nieświadomych, napierało na pedały. Na mnie napierał WKU*w, Aneta i Młody, który dołączył do nas za Ostrołęką.

W tak miłej atmosferze, przed Zamościem, przestałam napierać na pedały, poddałam się napieraniu WKU*wa i szczeliłam Panzerowi focha.

Poskutkowało :) Nie ma to jak w małżeńsko-sielskiej atmosferze łączyć powinności z przyjemnością ;) ... Nie miał facet kłopotu wcześniej, ale nie miał też jakże przewspanialezarąbiścieszalenczofajnejiekstradopotęgiktórejśtam MNIE :)

... a poza tym BYŁO miło, chociaż MŁODY, mimo niespożytych pokładów energii wynikających z wieku i roweru całkiem, całkiem - nie chciał ciągnąć nas na kole. Usprawiedliwienie może być wrodzona oszczędność (czyli niechęć do marnotrawstwa) lub chęć kumulacji sił na szwedzkie podboje :D

... no, ale jechać "czjnikiem" na kole starszej? :P


Netka i Kali

Panzer nad wyraz nieładny :P

Siodło zjechane panzernym tyłem - SPADEK

Regeneracja w Zamościu

Znowu z bocznym wiatrem :(

Piątek, 8 marca 2013 · Komentarze(0)
Kategoria solo, trening
W planie było Goworowo, ale nie chciało mi się jechać 40 km z wiatrem podcinającym koła. Wybrałam lajtową herbatkę u bratowej.

Na przekór kondycji

Czwartek, 7 marca 2013 · Komentarze(0)
Kategoria solo, trening
Pojechałam do pracy rowerem z myślą, że w drodze powrotnej zrobię trochę kilometrów. Mimo, że w pracy pracy nie było dużo, poczułam się tak zmęczona, że nie wiedziałam, czy dam radę podnieść rękę (zapewne jakąś zmianę pogodową oznajmiał mi organizm).

Kiedy ponownie wsiadłam na rower kusiło bardzo, żeby skręcić do domu, tym bardziej, że wiał spory wiatr, a moja kondycja mówiła zdecydowane "raczej nie".
Wspomniawszy jednak swoje "kiedysiejsze wind-zmagania" zaryzykowałam skręt w lewo.

No i zaczęło się pod górkę ... kręciłam, a rower praktycznie stał w miejscu. Wyprzedziłam co prawda jednego "tubylca" na rowerze, ale ja jechałam na kolarce, a on na składaku i miał nade mną ogromną przewagę gabarytową (dosłownie prze-WAGĘ).

... i tak pod górkę było jakieś 20 km. Jechałam i słuchałam dwóch pajaców siedzących po obu stronach głowy. Jeden szeptał: "Weź babo wróć do domu, bo śmiesznie wyglądasz jadąc w miejscu! No i ta postawa sra****go kotka niezbyt estetyczna". Z drugiej strony słyszałam: "Żeby jeździć, trzeba jeździć! Olać postawę. Przyj babo, przyj!"


Parłam, parłam, aż stwierdziłam, że więcej nie urodzę i obrałam kierunek na DOM.
No i za jakiś czas zaczęło się z górki. Wiatr nawet zaczął trochę pomagać. Przez chwilę zrobiło się nawet bardzo miło kiedy na liczniku zobaczyłam przekroczone 40 km/h. Nie chodzi oczywiście o tempo, ale o przyjemność z poczucia lekkości i jakiejś niewypowiedzianej czystości, którą mam podczas jazdy, która nic nie kosztuje.

Pot cieknący strużką po plecach w niższe rejony i "odtykanie" płuc lubię przeżywać na szczycie góry, na którą się wgramoliłam (pieszo, rowerem nie zaznałam jeszcze takiej przyjemności). Wątpliwą przyjemnością, jak do tej pory, jest dla mnie zmaganie się z wiatrem. Jakieś tam poczucie "przeżycia" mam, ale nie lubię, oj bardzo nie lubię. Wolę gładką drogę prosto w słońce.

... a to moja droga

kościół w Troszynie

rozkładająca się zima w lesie

wiosenny asfalcik

...i w niedalekiej przyszłości relikt przeszłości - na przejeździe w Czarnowcu

Boczny wiatr

Niedziela, 3 marca 2013 · Komentarze(0)
Kategoria solo, trening
Wiało tak, że zepchnęło mnie prawie do rowu. Przemek mówi, że to w mordęwind, ale wiatr wiał z boku i to w obie strony. Nie powiem, że było przyjemnie, ale w końcu wyjechałam na mojej kochanej Sidarze :)

Karlskrona - Kalmar

Sobota, 25 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Kiedy w ubiegłym roku Netka proponowała wyjazd do Szwecji, nie widziałam w tym żadnej frajdy. No bo po co pakować się na prom z rowerem i spędzać na nim dwie noce, żeby dwa dni pojeździć po ciut lepszych asfaltach? Nie widziałam w tym najmniejszego sensu.

Jednak "darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby". w tym roku "szwedzką podróż poślubną" przyjęliśmy z Panzerem z pocałowaniem ręki i do Szwecji na rowery hej, zamiast w góry, które nam w tym roku nie były dane (przynajmniej na razie ;)).

Przygotowania do wyjazdu były nieco zakłócone spinaniem niektórych Spinaczy, że prom ucieknie i Szwecja przepadnie jak raj jakiś, ale prom nie uciekł, a Szwecja naprawdę okazała się maleńkim rajem.

Cisza i spokój, jakich tam doświadczyłam, pozwoliły mi poczuć się niemal jak w sercu raju. Tym bardziej, że na promie nie było tak cicho i spokojnie :D. Wiadomo, trochę kołysało ;).


Gdynia - w oczekiwaniu na prom

Kiedy czekałam na c.d. kołysanki na dobranoc, zaraz po tym gdy się położyłam, zadzwonił niemiłosiernie budzik Panzera. Zaraz po jego budziku na promie odezwał się Louis Armstrong, że "wonderful world" i trzeba było dać nura w ten cudownie bolący głową i wiszący workiem pod okiem świat.


Start (w 15 os. grupach) - po 9km przejażdżce w tempie żółwiowym

Nie miałam zamiaru się ścigać, bo ani chęci do tego nie mam, ani predyspozycji. Jednak grupa, z którą jechałam, ruszyła z kopyta i trzeba było gonić, żeby nie zostać na pastwę samotności (Meine Panzere pojechało na 195 km, a ja na 125).
I tak pod górkę, z górki, pod górkę, z górki dojechałam na kole Pijącego do pierwszego bufetu. Okazało się, że urwaliśmy resztę grupy, ale za to dogoniliśmy Panzera, który zadawał sobie pytanie: Jechać, czy nie jechać solo? Pomogłam mu w decyzji i następny odcinek jechaliśmy już razem. Reszta też dołączyła. Posililiśmy się nieco "łosiowymi" bułeczkami (po których bolały nas potem brzuchy) i dalej na c.d. trasy.


Pierwszy bufet i Panzer myśliciel

Drugi odcinek cięliśmy jak przecinaki. Dawaliśmy sobie zmiany i równiutkim tempem pokonaliśmy drogę do następnego bufetu, wyprzedzając przy tym baaaaaardzo wielu rowerzystów, a może nawet kolarzy.



Jedna odważna (bo pogoda wcale nie rozpieszczała) wskoczyła do basenu, inni odpoczywali mniej oryginalnie, a Pazner chyba dopiero zdał sobie sprawę z tego, że płynął promem i postanowił to godnie uczcić. Po uczczeniu niestety nie nadawał się do dalszej jazdy, więc wezwał na ratunek Organizatora, żeby przewieść na metę swoja jaśniepanzerowską d**ę. Został więc Panzer na brzegu basenu cały blady od przeżyć, a my pojechaliśmy. ... chociaż okazało się, że to oni pojechali. Znaczy męska część ekipy. Zapomniałam wziąć bidonu, po który to oczywiście wróciłam się, bo jak bez bidonu pić, gdy pić się będzie chciało?

No cóż, coś za coś! Bidon odzyskałam, ale z towarzystwa została tylko Netka mocno ociekająca wodą z basenu i z deszczu, który akurat postanowił się włączyć do ruchu. Jako te dzielne niewiasty, bez męskiej osłony (bo wiadomo, że baba z wozu koniom lżej) przeturlałyśmy się przez trzeci odcinek do mety. Wolno było. Mokro było. Zimno było. Wyprzedziło nas wielu kolarzy i rowerzystów. Tuż przed metą wyprzedził nas też Panzer, którego Organizator nie zaaplikował do swojeggo samochodu, tylko panzerowską jaśnie d**ę zapakował na rower i kazał jechać o własnych, mimo że mocno nadwątlonych siłach. I co? Można dojechać do mety, nawet jak nie można? Można :)

Na mecie czekała porcja wody, porcja makaronu z bolońskim i ciepłe łóżko, a którego wyszłam dopiero nad ranem. Olałam Kalmar i jego historię. Olałam wyrzuty sumienia. Olałam światełka, które mieliśmy przygotowane na nocną przejażdżkę po Klamarze. Grzałam się, grzałam i jeszcze raz grzałam.

I tak upłynął wieczór i dzień pierwszy :)

Sprint przed burzą - jazda przedszwedzka 4

Wtorek, 7 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Kategoria 1 plus, trening
Naprawdę, nie bałam się psów. Naprawdę mogłam jeździć sama w ciemnościach. Naprawdę lubiłam jeździć sama samiusieńka... ale to już k***a mać za mną.

Odezwała się we mnie jakaś jaśnieuwiązująca smycz z obrożą, które nie pozwala mi wytknąć nosa z mysiej dziurki. Gdy tylko wytykam nos, smycz straszy mnie kroplą deszczu, która ma potencjał do przemiany w gwałtowna burzę. Straszy miejscami, w których mogą czaić się psy maści różnej. Głupieję, albo mądrzeję, albo przepoczwarzam się w kota.

Jakoś trzeba wytłumaczyć fakt, że Netka jedzie mimo ogromnego psa na drodze rozkraczonego, a ja stoję i nie jadę, bo się boję. Na Netkę pies nawet nie spojrzy, a do mnie biegnie z pyskiem.

Ja chromolę, na fotel bujany się jeszcze nie wgramolę!

Zaprawa przed Szwecją 3

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Kategoria trening
Dogonić krulika na kolarce to nie byle sztuka. Skacze na boki, rwie się do przodu i znika za horyzontem majacząc na pożegnanie marchewkową oponą.

Na kole krulika dzielnie pomyka Hubertus z miną łotrzyka. Do przodu skika, mimo traktorowego bieżnika, chociaż go czasem zatyka.

Za nimi Netka, niczym nimfetka łokciami pruje powietrze i jak harpagan prze.

A ja jak betka, potem ociekłam i za uzdę łapałam tę kruliczą pogoń.

Zaprawa przed Szwecją 2

Piątek, 3 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Kategoria 1 plus, trening
Przy ławeczce czekała tylko Netka. Reszta szwedzkiej świty galopowała w innych rejonach, albo olewała spotkanie ciepłym moczem. Panzer na przykład moczył tyłek w jeziorze i trząsł gatkami ze strachu przed burzą.

Damski duet, chociaż z nieba spadały pojedyncze krople mogące wróżyć rychłą burzę, ruszył na podbój "wczorajszej" trasy. Czemu wczorajszej? Temu, że mało psów, dużo domów, niewielka możliwość zabłądzenia i niezbyt wielki ruch na drodze.

Nasza jazda tylko z założenia była treningowa. Nie było szerokich ramion, które mogłyby obronić przed wiatrem. Ramiona Netki zdecydowanie nie spełniają roli wiatrochronu. Zaletą było jednak to, że jechałyśmy sobie spokojnie, bez fochów, polityki i podziałów na kompetentnych, i tych co warci kamienowania.

Ostatnio rowerowanie w Ostrołęce i okolicach stało się istnym slalomem pomiędzy śmierdzącymi jajami. Gdzie ten czas kiedy rowerowanie kojarzyło się tylko z dobrą zabawą i "fajnymi" ludźmi?

No ..., ale takie jazdy jak wczoraj ociupinkę przypominają, że ROWER JEST NAPRAWDĘ OK.

Poza tym "najechałyśmy" na takie oto zdarzenie: mężczyzna z samochodem w rowie, oberwany tłumik, wystrzelona poduszka, gromadka przestraszonych dzieci, które wyprzedził samochód, po czym wylądował w rowie.

Tylko sekunda dzieliła grupkę dzieciaków od nieszczęścia. Takie sytuacje powinny przypominać o tym, co w życiu najważniejsze. Każdy dzień może skończyć się przedwcześnie. SZKODA CZASU NA BZDETY TRZEBA ZADBAĆ O PRIORYTETY.

Po raz n-ty w tym samym miejscu

Piątek, 27 lipca 2012 · Komentarze(0)
Kategoria solo, trening
Wściekam się notorycznie na kierowców bez wyobraźni. Wyjeżdżają na drogę, zajeżdżają, przyciskają do krawężnika. Nienawidzę tego. Nie umiem być w takich chwilach kulturalna. Najchętniej walnęłabym kamieniem prosto w zęby takiego bezmózga, żeby poczuł własną krew i pozbierał z asfaltu szczękę opadającą ze zdziwienia.

Nie zawsze jazda rozładowuje. Ostatnio wracam podminowana. Kilka dni temu blonddebillo stanęła mi w poprzek drogi i liczyła chyba, że rozwinę skrzydła. Tego samego dnia farbowana święta krowa wpakowała mi się z dzieckiem na rękach pod koła. Gdybym nie zahamowała, leżelibyśmy wszyscy na asfalcie. Dziś jakaś raszpla wcisnęła się pomiędzy mnie, a wysepkę, spychając mnie do krawężnika. Musiałam hamować, żeby nie zaliczyć gleby. Nie będę wypominała już o kierowcach przejeżdżających kilka cm ode mnie.

Zaczynam bać się wyjeżdżać z domu. Może to trauma po burzy, a może ZNPM.

Daniszewo, Troszyn i coś tam jeszcze.

Farbowana święta krowa

Wtorek, 24 lipca 2012 · Komentarze(0)
Zgłaszam postulat zutylizowania farbowanych, płaskokorych, tipsowatych, rozbimbanych dekoltami ślepych dziuń, które nie wiedzą, co to przejście dla pieszych.

Ostrołęka, Goworowo, Długosiodło, Kobylin, Kunin, Kamianka, Ostrołęka.