Każdy sobie rzepkę skrobie. Babcia w prawo, dziadek w lewo, a kicia na to kicha.
... przez Dzbenin, Kamiankę, Lipiankę do skrzyżowania i z powrotem - całkiem lekko tego dnia mi się jechało. Mogłam więcej i szybciej, albo tylko tak mi się zdawało.
Niby żółwienie to było, ale ujechałam się jak dawno nie. Cieszę się, że miałam towarzysza muła jeszcze bardziej powolnego niż ja. Żal tylko Mirasa, bo nie pojeździł sobie jak lubi i asfaltem musiał z nami wracać w tempie pani na składaku jadącej do spółdzielni.
Aleee ... trasa była piękna, nie licząc morderczych piachów, które wykończyły nas tak, że odechciało się nam terenu.
I prawdę zapamiętać muszę sobie: "Na jajkach nie pojedziesz", nawet na panzernych :P
Wiało niemiłosiernie. Momentami prawie zmiatało mnie z trasy. Miałam nadzieję na pierwszą w tym roku setkę, ale zabrakło odrobinę czasu, żeby przekroczyć próg :(
Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło. Brak kondycji,bo nie jeżdżę - rozumiem. Górki podczas zdechłej kondycji wyrastające w niebotyczne szczyty - rozumiem. Umieranie z pełnym żołądkiem - rozumiem. Spowalnianie całej grupy - trochę mniej rozumiem, ale wybaczam.
NO, ALE ŻEBY BECZEĆ POD GÓRKĘ JAK OSTATNIA BABA -TEGO ZROZUMIEĆ NIE MOGĘ!!!
Właściwie to nie beczałam, ale łzy płynęły ciurkiem. Myślałam, że twardsza jestem. Zawieje, zamiecie i mrozy przeżyłam i nie wymiękłam ze skorupy, a tu znienacka takie nic dobrało mi się do tyłka.
Oponkę wyhodowałam, jak sobie obiecałam, a z nią osobistego rowerowego mięczaka. No, ale zima idzie, więc sezon niedługo się zacznie. Mam nadzieję, że z jego początkiem nie skończę się po raz drugi.
Ne mam czasu na dłuższą jazdę, więc przy ławeczce podłączyłam się do GjwsD, która wyruszyła do Kruszewa. Kluczyliśmy tradycyjnymi drogami, którymi jechałam już nie raz, ale ciągle ich nie pamiętam. Może czas powrócić do gimnastyki mózgu, albo zainwestować w lecytynę?
Po jeździe ... pyszne lody, a przed ... Leonia wysłała list do Władka siedzącego przy PRL-owskim biurku, na którym niestety fajerwerki nie mogły wystrzelić, bo takie rzeczy, to tylko na filmach, w Erze (ale to już było) i po przyprawach :)
Pogoda na rower po 18.00 była wyśmienita. Na zbiórkowej ławeczce pojawiło się około 20 osób. Nie widziałam jeszcze takiego wysypu kalafiorowych głów. Miło było jechać w takim tłumie i zasuwać przez jakiś czas prawie 40 km/h.
Przekonałam się, że w dużej grupie jazda 30 km/h nie sprawia żadnych trudności. Wydaje się nawet zbyt wolna (średnia wyszła słaba, bo wcześniej żołwiłam po mieście).
Podczas jazdy moja lost wypadła z łańcucha i musiałam gonić grupę. Przydałby się jej, remont, a na pewno wymiana pedałów. Jeden skrzypi jak bieda w kącie, ale i tak kocham staruszkę, i nawet gdybym kupiła (marzenie) jakąś wypasioną karbonem nówkę sztukę, to sentyment pozostanie. Nie ma to jak babcia, na której zaczęła się moja przygoda z szosą.
W końcu trochę na rowerze. Ledwo zdążyłam na zbiórkę. Miałam pięć minut na wskoczenie w rowerowe wdzianko i dojechanie do spotkaniowej ławeczki. Oczywiście gdyby zbierający się przy ... łaskawie na mnie nie zaczekali, nie zdążyłabym.
Praktycznie jechałam cały czas na kole, ale mimo wampirowania cieszę się z dzisiejszego rowerowania. Byłam już na głodzie, a drugi, klujący się aktualnie nałóg, nie daje rady zastąpić roweru.
Brak halnego + piękne niebo + zachód + spokój + niezłe tempo + brak zadyszki + piwo na deser = zaspokojenie głodu:). Chcę tak jeszcze.
Słońce proszę, proszę bądź i całe serce włóż, żeby jazda z Tobą była na zabój, od wschodu do zachodu, a w nocy najlepsza, bo bez zbędników!
Od poniedziałku GjwsD okrutnie odchudzona. Na zbiórkach praktycznie nie pojawiał się nikt ze "starych" bywalców. W związku z tym sama zaczynam być "starym" bywalcem. Nie wiem czy to dobrze, bo dziś ktoś mnie spytał, czy odbudowałam stracone kilogramy (że na Kaszebe niby), bo w talii wcięta jestem bardziej niż zazwyczaj? Szczerze, to straty kilogramów nie zauważyłam, a wręcz odwrotnie - tłuszcz w na brzuchu zaczyna dobrze się mieć, a w uda wpija mi się gumka od niedawno dobrych spodenek. No, ale w sumie na tym polega chyba anoreksja, że wszyscy widzą gnaty, a anorektyk brzuszek pyzaty i śmieszne to nie jest, oj nie jest.
Po dzisiejszej GjwsD dopadło mnie szekspirowskie oto pytanie: Tyć, albo nie tyć? I tak, dla niektórych anorektyczką zostanę (na marginesie: "NIECH SIĘ WALĄ NA RYJ!" - cytat z powiedzonek pewnej mamuśki znajomego).
A sama jazda: męcząca; nogi kołkowate, bo jednak zakwas jakiś po poniedziałkowym bieganiu wykwitł; dużo krowich placków, które trzeba było omijać slalomem i oczywiście wiatr nie tak wiał.
Poza tym SPOKO, ale jutro nie jadę z GjwsD :) Może pojadę ze sobą, ale o tem potem, bo dziś nie zrobiłam zakupu i cierpię ogromnie tęskniąc do wczorajszego smaku i orzeźwienia, i ..., ale ... zawsze to krok dalej od alkoholizmu.
Aniołka słuchałam kiedyś namiętnie. Teraz się przypomniał jakoś.
Nosiło mnie dziś (i w sumie nie przeszło)i ta energia musiała mieć gdzieś ujście. Ulotniła się ze mnie na piachach i zasuwaniu z rowerem pod górki, na które nie potrafiłam wjechać. Miło było, ale szybko znudziło mi się kręcenie w kółko po tej samej trasie.
Udało mi się złapać chwilę z ciałem moim osobistym w trawie i wywinąć orła przez ramę - co też spuściło resztę tego co mnie nosiło. W konsekwencji do domu wróciłam (łyśmy) ślimaczym tempem i nie zdążyłam na BIEGANIE, które to sobie obiecałam sprawdzić, po tym gdy ktoś powiedział mi, że mam figurę biegacza, a jeszcze bardziej po tym jak w Hajnówce na półmaratonie wcinałam niedobre mięso z dzika, hasałam przy muzyce i piłam piwo za friko, za jednego półmaratończyka, który musiał uciekać do domowych obowiązków.
W konsekwencji czego - kiedyś sprawdzę, czy mam talent do biegania :, żeby potem w takich imprezach uczestniczyć na własne konto.
Byłam na KaszebeRundzie. Przejechałam 225 km i nic. Zero zabawy. Każdy kolarz w swoją stronę, jakby najważniejsze było jechanie, a nie OKOLICZNOŚCI.
"A ja jestem proszę pana na zakręcie
Choć gdybym chciała bym się urządziła
Już widzę pieska bieska stół
Wystarczy żebym była mila" - A. Osiecka
No i się urządziłam ;) - I.P.-R.