Pod górkę i z górki - tak mogą określić trasę, którą wybrał dla nas (ja, Witek i Panzer) Przemidorek. Jechaliśmy nieśpiesznym tempem, bo Don Vito prędkość ponad 20 km/h określał jako WYCZYNOWĄ. Gdyby nie samochody, które zapierniczały w tę i z powrotem, powiedziałabym, że trasa była wyśmienita: zakręty, podjazdy, zjazdy, jeziora i piękna zieleń dookoła.
Dawno już nie byłam na tak spokojnej i przyjemnej wycieczce. Nie popsuł jej nawet taki szczegół jak odpadające od mojego roweru koło. Przemidorowi zachciało się wieczornych rowerowych przemeblowań, czego efektem było uciekające koło z mojej starej lostpearl. Całe szczęście, że nie chciało mu się uciekać na zjazdach. Nie mniej jednak przy każdym z górki pedałowaniu oglądałam przydrożne rowy i zastanawiałam się czy zaoferują mi miękkie lądowanie. Na szczęście skończyło się tylko na lekko obitej kostce i utyskiwaniu na panzerną zlewatowość, która zadbała tylko o swoją jaśnie giantowską d**ę.
Więcej takich wycieczek proszę! Tylko przed - proszę sprawdzić mój sprzęt! Jeśli natomiast sprzętu niedomaganie byłoby związane z chęcią przeteleportowania mnie na wyżyny Pana, to uprzejmie proszę o bardziej wysublimowane i skuteczne sposoby - takie co to raz i na zawsze (bo ja naprawdę rozumiem, że zaobrączkowane, ubezwłasnowolniając "raz i na zawsze" mogą być dla panzernych dzieci zbyt drastycznym zakończeniem "pomiodowej bajki"). Nie chcę bowiem skazywać umęczonego kiedyś mężczyzny na filozoficzne dylematy, a siebie na bycie lepszą w zmywaniu od Bożeny Dykiel.
Miło, spokojnie, bezpiecznie - tak dziś było na wspólnym rowerowaniu. Nawet dałam radę dogonić grupę po zatrzymaniu się na małe zakupy. Gdyby nie Panzer, wydawałoby mi się, że jadę bardzo szybko (nie mam licznika). On i jojas jechali z tyłu, czyli na kole moim. Myślałam: "ale daję czadu", a tu Przemidor zagwizdał sobie pod nosem fałszywie i nacisnął pedał i tyle go wiedzieliśmy - ja i jojas.
Tego się Panzer nie robi kobiecie, która właśnie dowartościowuje się myślą o zawrotnym tempie.
Bilans Młodego wychodzi dziś na zero, bo zapunktował w sklepie, kiedy to jako szpieg wkradałam się po cichu podsłuchać męskie rozmowy. To co usłyszałam to miód dla uszu :)
Przez Lelis, do Białobieli, na pyszne ciasto siostry Panzera mnie zaniosło. Z Ostrołęki towarzyszył nam (mnie i Panzerowi) Miras na Radonie z powyłamywanymi żebrami i zielonym sznytem na brodzie. Ten zawsze wie co zrobić, żeby nie było nudno, a że wariat przy tym, to co? W tym wieku (jak mówi Bałtroczyk) nie należy już nic z tym robić.
Z perspektywy patrząc - fajne były nasze zimowe jazdy po lodzie i beztroskie gadanie o byle czym, i pierwsza wspólna jazda w śnieżną zadymkę.
A dziś ... dziś krótka rowerowa przejażdżka w tempie umiarkowanym, kolarz/rowerzysta w cywilu na rowerku mamusi, chłodny wieczór z beztroską jazdą, marzenia o górach i ogromna potrzeba CZEGOŚ pod skórą.
Naprawdę, nie bałam się psów. Naprawdę mogłam jeździć sama w ciemnościach. Naprawdę lubiłam jeździć sama samiusieńka... ale to już k***a mać za mną.
Odezwała się we mnie jakaś jaśnieuwiązująca smycz z obrożą, które nie pozwala mi wytknąć nosa z mysiej dziurki. Gdy tylko wytykam nos, smycz straszy mnie kroplą deszczu, która ma potencjał do przemiany w gwałtowna burzę. Straszy miejscami, w których mogą czaić się psy maści różnej. Głupieję, albo mądrzeję, albo przepoczwarzam się w kota.
Jakoś trzeba wytłumaczyć fakt, że Netka jedzie mimo ogromnego psa na drodze rozkraczonego, a ja stoję i nie jadę, bo się boję. Na Netkę pies nawet nie spojrzy, a do mnie biegnie z pyskiem.
Ja chromolę, na fotel bujany się jeszcze nie wgramolę!
Przy ławeczce czekała tylko Netka. Reszta szwedzkiej świty galopowała w innych rejonach, albo olewała spotkanie ciepłym moczem. Panzer na przykład moczył tyłek w jeziorze i trząsł gatkami ze strachu przed burzą.
Damski duet, chociaż z nieba spadały pojedyncze krople mogące wróżyć rychłą burzę, ruszył na podbój "wczorajszej" trasy. Czemu wczorajszej? Temu, że mało psów, dużo domów, niewielka możliwość zabłądzenia i niezbyt wielki ruch na drodze.
Nasza jazda tylko z założenia była treningowa. Nie było szerokich ramion, które mogłyby obronić przed wiatrem. Ramiona Netki zdecydowanie nie spełniają roli wiatrochronu. Zaletą było jednak to, że jechałyśmy sobie spokojnie, bez fochów, polityki i podziałów na kompetentnych, i tych co warci kamienowania.
Ostatnio rowerowanie w Ostrołęce i okolicach stało się istnym slalomem pomiędzy śmierdzącymi jajami. Gdzie ten czas kiedy rowerowanie kojarzyło się tylko z dobrą zabawą i "fajnymi" ludźmi?
No ..., ale takie jazdy jak wczoraj ociupinkę przypominają, że ROWER JEST NAPRAWDĘ OK.
Poza tym "najechałyśmy" na takie oto zdarzenie: mężczyzna z samochodem w rowie, oberwany tłumik, wystrzelona poduszka, gromadka przestraszonych dzieci, które wyprzedził samochód, po czym wylądował w rowie.
Tylko sekunda dzieliła grupkę dzieciaków od nieszczęścia. Takie sytuacje powinny przypominać o tym, co w życiu najważniejsze. Każdy dzień może skończyć się przedwcześnie. SZKODA CZASU NA BZDETY TRZEBA ZADBAĆ O PRIORYTETY.
Spora grupa rowerzystów różnej maści zebrała się "pod Kupcem". Przyjechali na kolarkach, góralach, trekingach, miejskich i hipermarketowych. Wyniknął z tego niezły ambaras, bo wszyscy jechali na raz. Wlali się na jedną z główniejszych ulic w Ostrołęce zajmując dwa pasy, czyli wszystkie, które były. Zbzikowani kierowcy nie włączyli nawet klaksonów, tylko jechali wolno za ślimaczącymi się rowerzystami.
Jechałam w tym tyglu i przyznaję, że gdybym jechała samochodem, to wkurzyłaby mnie (eufemizm) ta wszędobylska grupa, która z przepisami była mocno na bakier.
Na szczęście później trochę się poprawiło. Dalej jednak podtrzymuję, że jeśli coś jest dla wszystkich, to znaczy, że nie nadaje się dla nikogo. Idea wspólnych wyjazdów była świetna, ale teraz brakuje koordynacji. Ludzie w kupie, jak to ludzie w kupie, zachowują się jakby wyłączyli mózgi. Potrzeba kogoś, kto włączy mózg i zacznie go używać z najwyższą przytomnością. Inaczej może dojść do wypadku i skończy się idylla popierniczania po asfalcie z prędkością 17 km/h.
Czwartkowe przejażdżki miały być dla wszystkich i do najwolniejszych miało być dostosowane tempo. Niestety to tylko mrzonki były. Najwolniejsi, bez oświetlenia zostali wczoraj ZOSTAWIENI. Nie ma mieć do kogo pretensji, bo czwartkowemu stadu nikt nie przewodzi.
Przyznam rację osobie, której wcześniej kazałam pukać się w czoło, gdy mówiła o odpowiedzialności i bezpieczeństwie. Tak, jazda masą - grozi krytycznym wypadkiem. Rzeka, która nie trzyma się koryta - zabiera ze sobą okoliczne gówno.
"A ja jestem proszę pana na zakręcie
Choć gdybym chciała bym się urządziła
Już widzę pieska bieska stół
Wystarczy żebym była mila" - A. Osiecka
No i się urządziłam ;) - I.P.-R.