Spora grupa rowerzystów różnej maści zebrała się "pod Kupcem". Przyjechali na kolarkach, góralach, trekingach, miejskich i hipermarketowych. Wyniknął z tego niezły ambaras, bo wszyscy jechali na raz. Wlali się na jedną z główniejszych ulic w Ostrołęce zajmując dwa pasy, czyli wszystkie, które były. Zbzikowani kierowcy nie włączyli nawet klaksonów, tylko jechali wolno za ślimaczącymi się rowerzystami.
Jechałam w tym tyglu i przyznaję, że gdybym jechała samochodem, to wkurzyłaby mnie (eufemizm) ta wszędobylska grupa, która z przepisami była mocno na bakier.
Na szczęście później trochę się poprawiło. Dalej jednak podtrzymuję, że jeśli coś jest dla wszystkich, to znaczy, że nie nadaje się dla nikogo. Idea wspólnych wyjazdów była świetna, ale teraz brakuje koordynacji. Ludzie w kupie, jak to ludzie w kupie, zachowują się jakby wyłączyli mózgi. Potrzeba kogoś, kto włączy mózg i zacznie go używać z najwyższą przytomnością. Inaczej może dojść do wypadku i skończy się idylla popierniczania po asfalcie z prędkością 17 km/h.
Czwartkowe przejażdżki miały być dla wszystkich i do najwolniejszych miało być dostosowane tempo. Niestety to tylko mrzonki były. Najwolniejsi, bez oświetlenia zostali wczoraj ZOSTAWIENI. Nie ma mieć do kogo pretensji, bo czwartkowemu stadu nikt nie przewodzi.
Przyznam rację osobie, której wcześniej kazałam pukać się w czoło, gdy mówiła o odpowiedzialności i bezpieczeństwie. Tak, jazda masą - grozi krytycznym wypadkiem. Rzeka, która nie trzyma się koryta - zabiera ze sobą okoliczne gówno.
Budzik nastawiony na drugą w nocy zadzwonił bez miłosierdzia. Ubrania rowerowe ułożone "w kostkę" czekały na otulenie ciał drzemiących jeszcze w ciepłej pościeli. Rowery przygotowane do nocnej jazdy (obładowane oświetleniem jak choinki) miały niedługo wedrzeć się w ciemność, by potem powitać świt na około 100-u km trasie.
Ponieważ ciała w nocnym rozkładzie działają bardzo wolno, dwóch śmiałków dosiadło swych dwukółek dopiero o 3.05, by stawić czoła zwierzom, chłodom, dziurom w asfalcie i głupocie, która jak wariatka szczerzyła zęby kiedy normalni ludzie spali jeszcze w swych ciepłych pieleszach.
Koła suną po mrocznym asfalcie. Wiatr przeszywa do kości. Mgły igrają nad polami. Psy czepiają się pedałów. Słońce leniwie wstaje pod horyzontem. W głowie roją się wizje o stadzie wilków wypadających z lasu, żeby rozszarpać na strzępy nocnych śmiałków. Wzrok wytęża się, żeby nie zobaczyć czyhających w ciemnościach wilkołackich ślepi ...
... i po dwudziestu km nagle, bez ostrzeżenia, jak jasny grom z nieba, wyrasta przy drodze świetlisty ŻYWIEC. Cholera! Znaczy jesteśmy 5 km od domu. A gdzie nocna setka? Gdzie romantyzm przełamania niemocy jednostki i wzbicia się nad poziomy snu?
Cholera po raz drugi! Panzere zdradził! Zamiast kierować się na ścieżki przygody, poczuł zew łóżka i wybrał drogę na Ostrołękę.
Do Ostrowi - duszno, wolno, męcząco i striptizowo (zrzucałam z siebie po kolei: kask, bidon, rękawiczki, rower, okulary).
Sentymentów brak.
Droga powrotna baaaardzo przyjemna. Jojas narzucił fajne tempo. Żar z nieba przestał się lać. Wieczór włączył chłód. W domu czekała wczorajsza ryba, Pancerniak i piwo.
... spokojnie, mocno postojowo, nie wystrzałowo, ale dosyć przyjemnie, po okołoRóżańskich góreczkach, z popasem w Gozanie ... i trochę nerwowym powrotem.
Ludzie stoją jak kłady. Gęby zawarte na spustów pięćdziesiąt. Uśmiech na twarzy nie igra, bo zmąciłby kamienny image. Brutus ryj wyciąga i ogonem macha, a w kieszenie zdradę śmierdzącą słodko ściska.
Burza wisi w powietrzu i rychtuje jasny grom na zblazowane TowarzystwoWzajemnejOpluwacji. Tylko ćwir młody, niczego nieświadomy, cieszy się fruwaniem z galaka na galak i zjada ptasie mleczko, bo nie boi się strucia ... &feature=BFa&list=PL11412FE53511D86B ... a wszystko zakropione pyszną, imbirową gorzałą,żeby w kotle nie wrzało i jakoś się spać dało.
Rekreacyjna przejażdżka staje się w pewnym momencie udręką, kiedy droga naszpikowana jest psami "pilnującymi" domostw, z którego to pilnowania wynika obszczekiwanie mnie i gonitwa za nogą moją osobistą. No nie lubię tego! Jestem wobec tego bezsilna, a cholernie nie lubię bezsilności.
Panzere zabrał mnie na traskę, którą niedawno "odkrył".
Nie zanosiło się, że zrobimy 100 km, bo po przejechaniu 4 włączył się Pancernemu leń, a i ja nie byłam zachwycona myślą o zrobieniu więcej niż 30 km. ... ale jakoś tak wyszło, że minęliśmy wszystkie drogi, które skrótem wiodły do domu i znaleźliśmy się na drodze, która w czasie II wojny światowej była linią frontu. Potem pod górkę, z górki i tak na zmianę zajechaliśmy do Różana. Zwiedziliśmy fort, który wybudowali Rosjanie, a podczas II wojny światowej bronili się w nim przed Niemcami Polacy (ponoć skutecznie).
W drodze powrotnej (tej samej, bo nie chcieliśmy dzielić drogi z TIR-ami) zmoczył nas deszcz, potem wysuszył wiatr, a na koniec dopadł nas ten sam leń, który odpuścił na początku.
Na deser zaserwowaliśmy sobie niedawne odkrycie - "Miętówkę" lubelską. Pycha, chociaż kondycja (nieodbudowana jeszcze) po niej zdycha.
"A ja jestem proszę pana na zakręcie
Choć gdybym chciała bym się urządziła
Już widzę pieska bieska stół
Wystarczy żebym była mila" - A. Osiecka
No i się urządziłam ;) - I.P.-R.