Śmiał się jojas z moich glanowych espdów, to podwyższyłam standard. Wspięłam się na koturny: śliczne, zamszowe, długie i brązowe. Wyglądam gorzej niż pani na składaku jadąca do spółdzielni, ale ... za to ciepło. Kij w ucho urodzie, w słusznym wieku i tak już się nie trzyma właścicielki, w przeciwieństwie do zimna, które wprost proporcjonalnie do wieku rośnie. Można rzec, że krew stygnie. Jedyna nadzieja we Wspomagaczu ;)
Jeżdżąc w tym roku mini-dystanse zastanawiam się, co miła w sobie ubiegłoroczna zima, że mnie tak kusiła? W tym roku aż takiej frajdy ni ma.
Chyba ubiegłoroczne zimowe jeżdżenie daje znaki w tym roku, albo wszystkie złorzeczenia i prognozy pukających się w czoło mądrych KOLARZY, którzy kółkami swymi przyozdobili ściany - się sprawdzają.
Nogi i ręce na myśl o lekkim mrozie spierdzielają w najcieplejszy zakątek domu i nigdzie nie chcą się stamtąd ruszać. Kiedy sadystycznie zmuszę je do wyjścia na zaokienne mroźne powietrze, już po 5 sekundach wrzeszczą z bólu, jakby je kto stadem szpilek naszpikował.
Jednak piękno iskrzącego się w słońcu śniegu i ten wspaniały chrzęst zmrożonego śniegu pod kołami sprawiają, że wsiadam na rower i pokonuję piecucha.
Dopinguje mnie też niezła warstwa tłuszczu, która niczym koło ratunkowe owinęła mój brzuch chroniąc mnie przed anoreksją.
To było to! Zima, słońce, rower i super towarzystwo. Może przez tę wycieczkę trochę pomnik przyrody ucierpiał, ale ... żal było być na dole, gdy okazja była być na górze ;)
Marsz żałobny na pożegnanie byłej kondycji (bo jaka była, taka była, ale była lepsza niż obecna, której nie ma) byłby na miejscu. Doceniłam w niedzielę ubiegłą zimę i zapał jaki wówczas miałam do rowerowania.
Jeśli wtedy nazywałam siebie babcią, to dziś powinnam nazywać się pra-babutem.
Niedzielne przedpołudnie na rowerze pokazało, że lepszym sprzętem pod siedzenie byłby dla mnie fotel bujany. Można się bujnąć kiedy się chce, siły za dużo do tego nie potrzeba i przyjemność niemała.
A rower? Żeby się bujnął, to ja musiałabym się nieźle rozbujać, a nie mogłam tego uczynić, bo już pierwsza napotkana górka (jeździłam po lesie)zsadziła mnie z mojego Czarnucha. Potem było już tylko gorzej: wywrotka na dziurze, po której miałam zamiar przejechać ufna w swą "dobrą technikę jazdy"; upadek na śliskich gałęziach, bo nadal myślałam, że dam radę i decyzja, że zostaję, bo nie mam siły takim tempem jechać dalej (jechałam z facetami, ale prędkość nie była zawrotna).
No i jeszcze wiatr! W obie strony w przód wiał! Tętno 175-185 nie wskazywało, że jestem na lajtowej wycieczcie, a prawie przed samym domem nogi zbuntowały się i nie chciały pedałować.
Nie wiedziałam, że tak szybko można stać się totalnym kapciem. Nie wiedziałam, że jeden fakt zaistniały w życiu tak bardzo może zmienić inny fakt ... ale się dowiedziałam.
"A ja jestem proszę pana na zakręcie
Choć gdybym chciała bym się urządziła
Już widzę pieska bieska stół
Wystarczy żebym była mila" - A. Osiecka
No i się urządziłam ;) - I.P.-R.