Durna na koturnach

Sobota, 4 lutego 2012 · Komentarze(2)
Śmiał się jojas z moich glanowych espdów, to podwyższyłam standard. Wspięłam się na koturny: śliczne, zamszowe, długie i brązowe. Wyglądam gorzej niż pani na składaku jadąca do spółdzielni, ale ... za to ciepło. Kij w ucho urodzie, w słusznym wieku i tak już się nie trzyma właścicielki, w przeciwieństwie do zimna, które wprost proporcjonalnie do wieku rośnie. Można rzec, że krew stygnie. Jedyna nadzieja we Wspomagaczu ;)

Jeżdżąc w tym roku mini-dystanse zastanawiam się, co miła w sobie ubiegłoroczna zima, że mnie tak kusiła? W tym roku aż takiej frajdy ni ma.

Hibernacja

Piątek, 3 lutego 2012 · Komentarze(0)
Chyba ubiegłoroczne zimowe jeżdżenie daje znaki w tym roku, albo wszystkie złorzeczenia i prognozy pukających się w czoło mądrych KOLARZY, którzy kółkami swymi przyozdobili ściany - się sprawdzają.

Nogi i ręce na myśl o lekkim mrozie spierdzielają w najcieplejszy zakątek domu i nigdzie nie chcą się stamtąd ruszać. Kiedy sadystycznie zmuszę je do wyjścia na zaokienne mroźne powietrze, już po 5 sekundach wrzeszczą z bólu, jakby je kto stadem szpilek naszpikował.

Jednak piękno iskrzącego się w słońcu śniegu i ten wspaniały chrzęst zmrożonego śniegu pod kołami sprawiają, że wsiadam na rower i pokonuję piecucha.

Dopinguje mnie też niezła warstwa tłuszczu, która niczym koło ratunkowe owinęła mój brzuch chroniąc mnie przed anoreksją.

Do pracy

Czwartek, 5 stycznia 2012 · Komentarze(0)
Ciepło, ale deszcz, wiatr i nieodpowiednie na rower spodnie nie podniosły tej przejażdżki do rangi ulubionych.

Być może Woskriesienje

Niedziela, 1 stycznia 2012 · Komentarze(0)
Osobisty "Trener" mówi, że jestem waleń, ale ja wbrew temu zamierzam jeździć i nie dać za wygraną żadnemu kapciowi.

Ruszyłam 4-ry litery z domu, a jaki pierwszy dzień roku - takie następne niech będą.

Tylko kapeć z Babci

Niedziela, 11 grudnia 2011 · Komentarze(2)
Marsz żałobny na pożegnanie byłej kondycji (bo jaka była, taka była, ale była lepsza niż obecna, której nie ma) byłby na miejscu. Doceniłam w niedzielę ubiegłą zimę i zapał jaki wówczas miałam do rowerowania.

Jeśli wtedy nazywałam siebie babcią, to dziś powinnam nazywać się pra-babutem.

Niedzielne przedpołudnie na rowerze pokazało, że lepszym sprzętem pod siedzenie byłby dla mnie fotel bujany. Można się bujnąć kiedy się chce, siły za dużo do tego nie potrzeba i przyjemność niemała.

A rower? Żeby się bujnął, to ja musiałabym się nieźle rozbujać, a nie mogłam tego uczynić, bo już pierwsza napotkana górka (jeździłam po lesie)zsadziła mnie z mojego Czarnucha. Potem było już tylko gorzej: wywrotka na dziurze, po której miałam zamiar przejechać ufna w swą "dobrą technikę jazdy"; upadek na śliskich gałęziach, bo nadal myślałam, że dam radę i decyzja, że zostaję, bo nie mam siły takim tempem jechać dalej (jechałam z facetami, ale prędkość nie była zawrotna).

No i jeszcze wiatr! W obie strony w przód wiał! Tętno 175-185 nie wskazywało, że jestem na lajtowej wycieczcie, a prawie przed samym domem nogi zbuntowały się i nie chciały pedałować.

Nie wiedziałam, że tak szybko można stać się totalnym kapciem. Nie wiedziałam, że jeden fakt zaistniały w życiu tak bardzo może zmienić inny fakt ... ale się dowiedziałam.

Babciu sprzed roku Wróć! Nie chcę być kapciem!