Nie wiem jak ten wiatr wieje, ale ja mam ciągle pod: i do pracy i z pracy. Może wiatr przy mnie wariuje tak jak sprzęt elektroniczny, któremu zawsze coś wysiada. Dziś licznikowi wysiadła ochota na komentowanie moich rowerowych poczynań. No cóż, coś się zaczyna, coś się kończy - takie życie licznika;) Szkoda go jednak, bo krótki żywot miał.
Po nocy dzień, a po burzy spokój, więc skorzystać z tej opcji postanowiłam. W mżawce jeszcze wyruszyłam na spotkaniową ławeczkę GjwsD nie spodziewając się zastać tam kogokolwiek. Nie myliłam się ławeczka olana była deszczem i nieobecnością grupy w kasko-kalafiorach.
Podtrzymałam dziś tradycję spotkań o 17.30 i wyruszyłam w stronę Dzbenina. Chwilę wahałam się czy jechać dobrze znaną drogą do Lipianki i wpaść do rodzinki na kawę, czy wyruszyć tam gdzie byłam z grupą, ale sama jeszcze nie byłam.
Opcja druga wygrała. Rewelacyjna świeżość towarzyszyła mi przez całą drogę i oczywiście świerszcze, skowronki, bociany, piękne niebo i cisza. No i oczywiście przedniej jakości asfalt. Znaczy jakość była przednia dopóki asfalt był. W pewnym momencie się urwał, a ja nie wiedziałam gdzie jestem. Nie wzięłam telefonu, żeby wezwać na pomoc jakiegoś Imć Oświeconego znajomością terenu.
Cóż było robić? Nacisnęłam pedały i dalej ścieżyną piaszczystą w las, który to kierunek wydawał się przybliżać mnie do obiadu i domowych pieleszy. Jednak przybliżał mnie ciut naokoło, o czym poinformowała mnie Pani na Ukrainie wyłaniająca się z tegoż lasu. Zabrała mnie na przejażdżkę powrotną ku właściwej drodze. Prułyśmy 18km/h, a czas umilała rozmowa o przyjemnościach rowerowania.
Po drodze minęłam naszą OCT-ową zdobywczynię pucharów. Rozpromieniona i piękna, zapierniczająca rowerem z wyrazem rozkoszy - natchnęła mnie myślą, że WIELE JESZCZE PRZEDE MNĄ, pomimo, że wiele już za mną i nigdy nic nie wiadomo i git, że właśnie tak :)
Dziś na przykład wyjechałam na 30 km, a zrobiłam 67 i po co mi były te 30-to km plany?
Na dosyt dopełniam się szpinakiem i napojem procentowym. Fajnie, że po drugie wystarczy wyciągną rękę w sklepie, a po pierwsze nie fajnie, że trzeba zrobić samemu, ale ... jak to mówi Netka - NN.
I na koniec końców muszeę to sobie dodać, że okrutnie jestem zadowolona z działalności mojego 40 -letniego organizmu. Po wczorajszym rowero-dreptaniu i dzisiejszym naokołojeżdżeniu stwierdzam, że hoża babka ze mnie jest. Tylko rumieńców brakuje, ale te zawsze da się jakoś załatwić. Sposobów znam kilka;)
Do pracy pojechałam sobie przez Kamiankę. Zamierzałam przez Goworowo, ale jak zwykle ... czas + leń + ja = wiadomo co. Tak, że tak - jakby powiedział to znajomy ...myśli o porannej jeździe w chłodzie spłynęły z potem punktualnie w południe.
Umęczyłam się pedałowaniem pod wiatr. Miał być niby tylko 5 km/h, ale najwyraźniej gdzieś się spóźnił, bo zapierniczał w drugą stronę niż ja jechałam, że aż liście na drzewach wywracały się na lewą stronę.
Był jednak moment bardzo przyjemny, kiedy na chwilę powiał mi w tył. Pedałowanie nie kosztowało nic. W uszach IX Beethovena i tylko skrzydeł zabrakło, żeby odlecieć. Kiedyś nauczę się jeździć bez trzymania ... może wtedy polecę.
Po pracy na chwilę z GjwsD. Podciągnęli mnie do Lipianki, gdzie w rodzinnej (iście) atmosferze zjadłam obiadokolację. Miły powrót z wiatrem i na koniec dnia ... w końcu BIEGANIE. Ponoć udało mi się przebiec 7-8 km (jutro może sprawdzę rowerem) i nie zmęczyć za bardzo. Spociłam się jak nigdy na rowerze. Nogi bolą mnie jak nigdy na rowerze, ale chyba jeszcze spróbuję. Chociaż wstrzymam się do jutra z deklaracją. Ponoć mają mnie dopaść bóle. Uwidzimy - jak to mówi góralka Renia.
Kiedy urosną mi już skrzydła, to polatam może sobie tak, polatam, bo życie jest po to chyba, żeby było fajnie i pełnie i odlotowo, chociaż oczywiście odpowiedzialnie :)
Diabeł tkwi w szczegółach, a szczęście w chwili, która trawa. Przypomniałam to sobie dzisiaj. Rower pomaga wyrzucić z siebie negatywy, black & whitowe patrzenie i skupić się na prostej czynności i zależności: kręcisz - jedziesz, przestajesz kręcić - stoisz.
Po co otoczki, maski, kostiumy zależnie od okoliczności i wycie do nie wiadomo czego? Meczące to i nieefektywne, chociaż może czasem efektownie wygląda.
Jadę, powoli, żeby nie ominąć więcej ważnych ścieżek - w stronę słońca. Gdzieś po drodze będzie tęcza, po której przejadę sobie do Ciebie, tak po prostu, nie po krzywu.
Tak, tak ... o to właśnie chodziło. Jazda, muzyka, byczenie na słońcu pępkiem do dołu i do góry, książka i myśli bez uwięzi: że już, że czas goni, że trzeba to i tamto. WOLNOŚĆ.
Poczułam znów tęsknotę za malowaniem. Chciałabym utytłać się w farbach, wdychać terpentynę i dokończyć obrazy, które zaczęłam 2 lata temu.
To było dobry, spokojny dzień - zdecydowanie w stronę słońca :)
Dziś poczułam przedsmak, kiedy zamiast jechać przed siebie zrobiłam sobie przystanek na łące ze świerszczami. Niestety nie było moich ulubionych skowronków, ale i tak przed pracą czułam się jak na wakacjach. Tym bardziej, że myśli nafaszerowane były optymistyczna wizją sobotniego wyjazdu na kajaki.
Z kajaków wyszły nici, ale nałykałam się tyle słońca (o czym świadczy moja skóra w kolorach narodowej flagi), że z dobrego nastoju przybijająca wiadomość mnie nie wyprowadziła.
Pojeździłabym sobie jeszcze, ale trzeba podlać przyjaźń jakimś spotkaniem.
Nosiło mnie dziś (i w sumie nie przeszło)i ta energia musiała mieć gdzieś ujście. Ulotniła się ze mnie na piachach i zasuwaniu z rowerem pod górki, na które nie potrafiłam wjechać. Miło było, ale szybko znudziło mi się kręcenie w kółko po tej samej trasie.
Udało mi się złapać chwilę z ciałem moim osobistym w trawie i wywinąć orła przez ramę - co też spuściło resztę tego co mnie nosiło. W konsekwencji do domu wróciłam (łyśmy) ślimaczym tempem i nie zdążyłam na BIEGANIE, które to sobie obiecałam sprawdzić, po tym gdy ktoś powiedział mi, że mam figurę biegacza, a jeszcze bardziej po tym jak w Hajnówce na półmaratonie wcinałam niedobre mięso z dzika, hasałam przy muzyce i piłam piwo za friko, za jednego półmaratończyka, który musiał uciekać do domowych obowiązków.
W konsekwencji czego - kiedyś sprawdzę, czy mam talent do biegania :, żeby potem w takich imprezach uczestniczyć na własne konto.
Byłam na KaszebeRundzie. Przejechałam 225 km i nic. Zero zabawy. Każdy kolarz w swoją stronę, jakby najważniejsze było jechanie, a nie OKOLICZNOŚCI.
... jak zwykle zabrakło czasu. Przelewy - srewy zabrały mi godzinę przeznaczoną na jazdę.
Stwierdzam jednak, że potrzeba mi sam na sam z rowerem, a właściwie może perwersyjny trójkącik by się przydał - ja+rower+książka - w cykających świerszczami, śpiewających skowronkami i pachnących świeżym sianem okolicznościach przyrody.
Dawno tego nie było, a szansa jest, bo słońce przygrzewa i zaprasza do leniuchowania. Gdyby tylko nie ten cholernie ospały leń, który mi się włącza i nijak nie mogę go zresetować.
Dziś, przed pracą był czas tylko na leniwą rundkę po ścieżkach, które pretendują do rowerowych, ale oczywiście daleko im ...
Stęskniłam się za wolnością. Od jakiegoś czasu jeżdżę i nie widzę. Naciskam pedały i jadę przed siebie, ale zmysły nie rejestrują tego co dzieje się wokoło. Jest wiosna, którą uwielbiam, a ja przejeżdżam obok niej obojętnie.
Dziś widziałam jak ciepłe promienie słońca delikatnie muskały dachy domów i odbijały się iskrami w lustrze rzeki. Po spotkaniu, które nigdy nie powinno mieć miejsca - ten widok wprowadził trochę światła do mojej bezwiosennej rzeczywistości.
Pierwszy czerwca - zaczynam wychodzić z doliny w długich cieniach. Zobaczymy gdzie koła poniosą.
"A ja jestem proszę pana na zakręcie
Choć gdybym chciała bym się urządziła
Już widzę pieska bieska stół
Wystarczy żebym była mila" - A. Osiecka
No i się urządziłam ;) - I.P.-R.