Jak sobie obiecałam, tak postanowiłam. Ściągnęłam Sports Trackera na komórkę. Niewiele mi to jednak dało, bo muszę jeszcze nauczyć się tym posługiwać. Co z tego, że trasa zaznaczona, kiedy komórka śledziła moje ruchy nawet wtedy, kiedy ją zastopowałam. No, ale nie od razu Kraków zbudowano, a Warszawa była stolicą. Powoli rozgryzę to ustrojstwo i mam nadzieję, że za jakiś czas nie będzie mi ono liczyło zawrotnej prędkości 82 km/h. Chociaż z taką prędkością chciałaby jeździć. Może kiedyś, gdy kupię fulla i wyłyżeczkuję mózg ze strachu - stanie się?
Dziś, w przeciwieństwie do wczoraj, psów na drodze tylko dwa, zero krów. Za to TIR strąbił mnie do rowu. Nie ma spokoju rowerzysta w tym kraju. Musi wybierać pomiędzy ujadaniem psów a ujadaniem skretyniałych kierowców (na szczęście nie wszystkich).
Bardzo leniwa wycieczka po okolicy: Ostrołęka - Białobrzeg - Łodziska - Gibałka - Lelis - Dąbrówka - Ostrołęka.
Przejeżdżałam tymi trasami niejednokrotnie, ale nie wiem czy sama bym nie zabłądziła. Telefon z GPS-em, kupiony w ubiegłym roku specjalnie na okazję niezabłądzenia, do tej pory nie doczekał się prowadzenia mnie po nieznanych zakamarkach okolicy. Lenistwo stanęło na drodze, a może kobiece cechy trochę się wykształtowały i zamiast liczyć tylko na siebie, zaczęłam trochę liczyć na panzerniaka. Nie wiem czy słusznie, dlatego dziś postaram się ściągnąć oprogramowanie na telefon i zrobić z niego użytek.
W spd-ach zaczynam czuć, że mam nogi, a właściwie kolana. Nie wiem czy to zasługa pedałów, czy wczorajszego czeskim piwem popijania kolacji? Cóż jednak niedogodności, kiedy wokół piękne lasy i laski, i ja - laska na sidarce mknęłam (23km/h) przed siebie, a obok panzer na swym lekkim jak piórko, "wymanionym" giancie. Dosiadłam go na chwilę i niech mi mówią, że sam rower nie jeździ! Jeździ kurna, jeździ! Mimo moich kolan z waty nie czułam, że pedałuję. Poczułam za to, kiedy wróciłam na swoją blond laskę. Nie narzekam. Naprawdę nie narzekam, że mam gorszy rower. W ogóle nie narzekam, że muszę zmagać się z jego ciężarem, podczas gdy panzerniakowi sam sprzęt jedzie. W końcu dla niedzielnej rowerzystki taki sprzęt wystarczy. Ambicji na awans do grona kolarzy nie mam. Nawet gdyby jakieś myśli głupie błąkały mi się po głowie, dziś kategorycznie prawda wyszła na jaw. Dzieci mówią prawdę prosto z mostu i dziś dziecko właśnie, patrząc mi w oczy,z rozbrajającym uśmiechem krzyknęło do rodziców: "Rowerzyści"! ja - wersja grubsza ja - nieco pocieniona panzer - z pomniejszonym arbuzem piórko panzera
Gdybym wcześniej wiedziała, że są buty wpinane w moim rozmiarze, a jazda w nich jest prosta jak umysł chłopa - dawno bym sobie takie coś sprawiła.
Bałam się pierwszej jazdy jak pensjonarka "niegrzeczności". Straszyłam siebie wizją obicia mojej osoby o asfalty i samochody wszelakiej maści, a tu pyk, wpinka, bez spinki i jazda próbna całkiem, całkiem.
Gdyby mi jeszcze w sidarce przerzutki chodziły jak masło, byłoby pięknie i miodnie. Niestety pazner chrapie do góry pampersem i obiecanki, cacankami zwane, ma w ofercie dla mojej blond piękności.
Moja siostra naprawdę nieźle jeździ. Zaskoczyła nas (mnie i panzera) swym widokiem tuż przed Ostrołęką, kiedy zakładaliśmy, że spotkamy się z nią niedaleko Goworowa. Biorąc pod uwagę to, że jechała na mocno posuniętym w latach i osprzęcie rowerze miejskim, na dodatek pod wiatr (a my wręcz przeciwnie) - należą się jej gratulacje.
Mnie też jechało się nie najgorzej. Mogę się czarować, że kondycja rośnie, ale tak naprawdę to tylko zmiana roweru. Jednak kolarka, to nie treking i jechać na niej można szybciej, nawet jeśli jest stara.
Pod górkę i z górki - tak mogą określić trasę, którą wybrał dla nas (ja, Witek i Panzer) Przemidorek. Jechaliśmy nieśpiesznym tempem, bo Don Vito prędkość ponad 20 km/h określał jako WYCZYNOWĄ. Gdyby nie samochody, które zapierniczały w tę i z powrotem, powiedziałabym, że trasa była wyśmienita: zakręty, podjazdy, zjazdy, jeziora i piękna zieleń dookoła.
Dawno już nie byłam na tak spokojnej i przyjemnej wycieczce. Nie popsuł jej nawet taki szczegół jak odpadające od mojego roweru koło. Przemidorowi zachciało się wieczornych rowerowych przemeblowań, czego efektem było uciekające koło z mojej starej lostpearl. Całe szczęście, że nie chciało mu się uciekać na zjazdach. Nie mniej jednak przy każdym z górki pedałowaniu oglądałam przydrożne rowy i zastanawiałam się czy zaoferują mi miękkie lądowanie. Na szczęście skończyło się tylko na lekko obitej kostce i utyskiwaniu na panzerną zlewatowość, która zadbała tylko o swoją jaśnie giantowską d**ę.
Więcej takich wycieczek proszę! Tylko przed - proszę sprawdzić mój sprzęt! Jeśli natomiast sprzętu niedomaganie byłoby związane z chęcią przeteleportowania mnie na wyżyny Pana, to uprzejmie proszę o bardziej wysublimowane i skuteczne sposoby - takie co to raz i na zawsze (bo ja naprawdę rozumiem, że zaobrączkowane, ubezwłasnowolniając "raz i na zawsze" mogą być dla panzernych dzieci zbyt drastycznym zakończeniem "pomiodowej bajki"). Nie chcę bowiem skazywać umęczonego kiedyś mężczyzny na filozoficzne dylematy, a siebie na bycie lepszą w zmywaniu od Bożeny Dykiel.
Miło, spokojnie, bezpiecznie - tak dziś było na wspólnym rowerowaniu. Nawet dałam radę dogonić grupę po zatrzymaniu się na małe zakupy. Gdyby nie Panzer, wydawałoby mi się, że jadę bardzo szybko (nie mam licznika). On i jojas jechali z tyłu, czyli na kole moim. Myślałam: "ale daję czadu", a tu Przemidor zagwizdał sobie pod nosem fałszywie i nacisnął pedał i tyle go wiedzieliśmy - ja i jojas.
Tego się Panzer nie robi kobiecie, która właśnie dowartościowuje się myślą o zawrotnym tempie.
Bilans Młodego wychodzi dziś na zero, bo zapunktował w sklepie, kiedy to jako szpieg wkradałam się po cichu podsłuchać męskie rozmowy. To co usłyszałam to miód dla uszu :)
Naprawdę, nie bałam się psów. Naprawdę mogłam jeździć sama w ciemnościach. Naprawdę lubiłam jeździć sama samiusieńka... ale to już k***a mać za mną.
Odezwała się we mnie jakaś jaśnieuwiązująca smycz z obrożą, które nie pozwala mi wytknąć nosa z mysiej dziurki. Gdy tylko wytykam nos, smycz straszy mnie kroplą deszczu, która ma potencjał do przemiany w gwałtowna burzę. Straszy miejscami, w których mogą czaić się psy maści różnej. Głupieję, albo mądrzeję, albo przepoczwarzam się w kota.
Jakoś trzeba wytłumaczyć fakt, że Netka jedzie mimo ogromnego psa na drodze rozkraczonego, a ja stoję i nie jadę, bo się boję. Na Netkę pies nawet nie spojrzy, a do mnie biegnie z pyskiem.
Ja chromolę, na fotel bujany się jeszcze nie wgramolę!
Przy ławeczce czekała tylko Netka. Reszta szwedzkiej świty galopowała w innych rejonach, albo olewała spotkanie ciepłym moczem. Panzer na przykład moczył tyłek w jeziorze i trząsł gatkami ze strachu przed burzą.
Damski duet, chociaż z nieba spadały pojedyncze krople mogące wróżyć rychłą burzę, ruszył na podbój "wczorajszej" trasy. Czemu wczorajszej? Temu, że mało psów, dużo domów, niewielka możliwość zabłądzenia i niezbyt wielki ruch na drodze.
Nasza jazda tylko z założenia była treningowa. Nie było szerokich ramion, które mogłyby obronić przed wiatrem. Ramiona Netki zdecydowanie nie spełniają roli wiatrochronu. Zaletą było jednak to, że jechałyśmy sobie spokojnie, bez fochów, polityki i podziałów na kompetentnych, i tych co warci kamienowania.
Ostatnio rowerowanie w Ostrołęce i okolicach stało się istnym slalomem pomiędzy śmierdzącymi jajami. Gdzie ten czas kiedy rowerowanie kojarzyło się tylko z dobrą zabawą i "fajnymi" ludźmi?
No ..., ale takie jazdy jak wczoraj ociupinkę przypominają, że ROWER JEST NAPRAWDĘ OK.
Poza tym "najechałyśmy" na takie oto zdarzenie: mężczyzna z samochodem w rowie, oberwany tłumik, wystrzelona poduszka, gromadka przestraszonych dzieci, które wyprzedził samochód, po czym wylądował w rowie.
Tylko sekunda dzieliła grupkę dzieciaków od nieszczęścia. Takie sytuacje powinny przypominać o tym, co w życiu najważniejsze. Każdy dzień może skończyć się przedwcześnie. SZKODA CZASU NA BZDETY TRZEBA ZADBAĆ O PRIORYTETY.
Spora grupa rowerzystów różnej maści zebrała się "pod Kupcem". Przyjechali na kolarkach, góralach, trekingach, miejskich i hipermarketowych. Wyniknął z tego niezły ambaras, bo wszyscy jechali na raz. Wlali się na jedną z główniejszych ulic w Ostrołęce zajmując dwa pasy, czyli wszystkie, które były. Zbzikowani kierowcy nie włączyli nawet klaksonów, tylko jechali wolno za ślimaczącymi się rowerzystami.
Jechałam w tym tyglu i przyznaję, że gdybym jechała samochodem, to wkurzyłaby mnie (eufemizm) ta wszędobylska grupa, która z przepisami była mocno na bakier.
Na szczęście później trochę się poprawiło. Dalej jednak podtrzymuję, że jeśli coś jest dla wszystkich, to znaczy, że nie nadaje się dla nikogo. Idea wspólnych wyjazdów była świetna, ale teraz brakuje koordynacji. Ludzie w kupie, jak to ludzie w kupie, zachowują się jakby wyłączyli mózgi. Potrzeba kogoś, kto włączy mózg i zacznie go używać z najwyższą przytomnością. Inaczej może dojść do wypadku i skończy się idylla popierniczania po asfalcie z prędkością 17 km/h.
Czwartkowe przejażdżki miały być dla wszystkich i do najwolniejszych miało być dostosowane tempo. Niestety to tylko mrzonki były. Najwolniejsi, bez oświetlenia zostali wczoraj ZOSTAWIENI. Nie ma mieć do kogo pretensji, bo czwartkowemu stadu nikt nie przewodzi.
Przyznam rację osobie, której wcześniej kazałam pukać się w czoło, gdy mówiła o odpowiedzialności i bezpieczeństwie. Tak, jazda masą - grozi krytycznym wypadkiem. Rzeka, która nie trzyma się koryta - zabiera ze sobą okoliczne gówno.
"A ja jestem proszę pana na zakręcie
Choć gdybym chciała bym się urządziła
Już widzę pieska bieska stół
Wystarczy żebym była mila" - A. Osiecka
No i się urządziłam ;) - I.P.-R.